Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 7

 





Obudziło go lekkie stuknięcie.
Odruch wziął górę i Entiri zerwał się z posłania pod ścianą, ręka powędrowała do rękojeści noża przy pasku. Zobaczył Zajączek, która przywaliła Płomyczkowi chochlą w głowę. Mięśnie się rozluźniły, ręka opadła, a on zaczął się zastanawiać, co się właściwie stało.

W języku operacyjnym dosłownie nie ma słów, którymi można kogoś obrazić. Płomyczkowi to najwyraźniej nie przeszkadza.

Po chwili zobaczył, jak ten wesoły duet zaczyna żywo gestykulować.

Czyli język migowy. Też jakaś opcja.

Usiadł na posłaniu i oparł plecy o ścianę. Wziął pierwszą wartę, więc nie musiał budzić się w nocy. Z tego, co wiedział, Zajączek zawsze brała ostatnią wartę. Nie dziwiło go to – była najlepszą kucharką w drużynie Delta.
Skoro Płomyczek był na nogach, to albo dopiero się obudził, albo miał przedostatnią wartę.

Dopiero teraz dotarł do niego zapach gulaszu. Nie miał złudzeń – na pewno był konserwowy, ale jego brzuch i tak zaburczał.

Reszta drużyny też powoli budziła się do życia.
Sopelek nie wyglądała na zaspana. Zawsze wiedziała, gdzie jest i co się dzieje dookoła.
Promyczek była zaspana, włosy w nieładzie, a na ustach miała uśmiech, który przypominał typowy uśmiech starszej siostry.
Myszka szybko się rozbudził i sprawdzał swój ekwipunek.
Ruchy Doktorka dawały jasny przekaz: „Bez kubka kawy nawet do mnie nie oddychaj”.
Zik robił kółka po pokoju, starając się rozbudzić, a trzmiel ze złamanym skrzydłem leżał na stole przy oknie, w plamie porannego słońca.

Obraz iście sielankowy… potrwał przez jakieś piętnaście minut.

Zdążyli zjeść śniadanie. Płomyczek zmywał naczynia, Kosa, Sopelek, Myszka i Zik omawiali przy stole nad mapą dalszy przemarsz, Zajączek i Doktorek sprawdzali zapasy medyczne, a Promyczek głaskała trzmiela z IBE.

Nagły, ogłuszający huk przeszył powietrze. Stół poleciał na drugą stronę pokoju i złamał się w pół. Mapa poszybowała w górę, a w powietrze wzbiły się odłamki betonu i szkła.

Sopelek, Myszka i Kosa upadli na podłogę, odrzuceni wybuchem. Z ramienia Entiriego wystawał duży szklany odłamek, ale udało mu się ochronić Zika, który teraz leżał na podłodze pod nim.

Promyczek dała radę obrócić się plecami do okna, więc trzmiel był bezpieczny. Większy odłamek trafił ją w plecy. Poczuła nieprzyjemny trzask.

Doktorek i Płomyczek byli dalej od ściany, w której ziała teraz spora dziura, więc wyszli z tego bez szwanku.

Wszyscy byli zdezorientowani, ogłuszeni. Dopiero po kilku chwilach Zajączek chwyciła za swój karabin wyborowy i podbiegła do dziury w ścianie. Sprawdziła lunetą otoczenie.

– Zasadzka. Granatnik przeciwpancerny. Kolejny w drodze. Odwrót.

Sopelek, Myszka i Kosa podnosili się z podłogi. Płomyczek i Doktorek podbiegli, żeby im pomóc. Zajączek pomogła Promyczek. Opuścili pokój w pośpiechu, zabierając tylko najważniejsze rzeczy.

Pod wpływem adrenaliny przebiegli korytarzem i po schodach w dół, na podziemny parking. Teren był czysty. Sopelek chciała iść dalej, ale szklany odłamek wystający z ramienia Kosy i namowy Doktorka przekonały ją, że lepiej chwilę poczekać.

– Inwentaryzacja. Obudukcja – rzuciła, otwierając plecak, który chwyciła wychodząc.

Doktorek w piętnaście minut obejrzał wszystkich.
Jakimś cudem obrażenia nie były rozległe. Wyciągnął szkło z ramienia Kosy i zaszył prowizorycznie ranę.
Myszka i Sopelek mieli tylko kilka zadrapań – nic poważnego.
Stan Promyczek był gorszy.

– Obserwacja: złamanie pod łopatką. Dwa żebra. Odłamki przy opłucnej – możliwe – powiedział, po czym obrócił się do Entiriego. – Kosa. Dostrojenie? Opcje?

Entiri pokręcił głową.

– Zły moment. Niebezpieczeństwo. Mało czasu.

Doktorek kiwnął głową i zabrał się do pracy.
Wyjął z torby medycznej składaną szynę teleskopową odpowiedniej długości i rozłożył ją. Była solidna, pancerna. Wytrzymała już więcej. Przymocował ją za pomocą dwóch pasów do prawej strony pleców Promyczek, tak aby ustabilizować klatkę piersiową. Następnie zrobił jej zastrzyk z morfiny.

– Gotowe. Wspomagany chód. Zakaz upadku.

– Asystuję. Płomyczek: bliski. Myszka, Zik: zwiad. Zajączek, Kosa: daleki. Doktorek: medyk – Sopelek wydała rozkazy.

Kosa chwycił plecak Myszki i wyjął z niego szkatułkę. Wrzucił ją do swojego plecaka i wskazał na Myszkę.

– Zwiad. Zbędny ciężar niewskazany.

Myszka kiwnął głową.

Entiri dokonał szybkiej konwersji swojego karabinu. Wyjął ogranicznik, zmienił magazynek, wymienił lufę na dłuższą i zamontował lunetę. Skoro miał robić za strzelca, wolał strzelać z odpowiedniej amunicji.

Po chwili ruszyli przez wyjście z podziemnego parkingu. Kierowali się inną trasą, jednak tak, żeby zahaczyć o Rozarium, na czym zależało Kosie. Na szczęście była to najkrótsza droga.

Ze względu na stan Promyczek nie mogli skakać po dachach, więc musieli być bardzo ostrożni. Zombie intensywnie patrolowali ulice. Ograniczona ilość amunicji zmuszała ich do unikania walki.

***
Przemieszczali się w szyku. Sopelek podpierała Promyczek, szły chodnikiem przy jezdni. Płomyczek szedł przed nimi z bronią w gotowości, Doktorek za nimi, jako ariergarda.
Zik i Myszka z przodu, jako zwiad. Myszka przekazywał gestami informacje do Kosy i Zajączek.
Dwójka snajperów przemieszczała się dachami po bokach drużyny – Kosa z lewej, Zajączek z prawej.

Daleki zwiad Zika był skuteczny. Szybko oblatywał teren i przekazywał Myszce informacje o najbezpieczniejszej trasie. Do tej pory udawało im się unikać kłopotów.

Byli właśnie w pobliżu placu przed ratuszem, kiedy Zik dał znak Myszce. Latał w lewo i prawo trzy razy – niebezpieczeństwo.
Myszka przekazał odpowiedni gest dalej. Kosa i Zajączek zmienili pozycje.

Teraz widzieli wyraźniej. Pięć zombie z plecakami. Dodatkowo dobrze uzbrojone. Truposze czujnie patrolowały teren, a jeden z nich miał przytroczony do plecaka granatnik przeciwpancerny.

Kosa zszedł z dachu i podbiegł do Sopelek.

– Wrogowie. Pięciu. Szczególne zagrożenie. Granatnik przeciwpancerny. Rozkazy?

– Zlikwidować.

Kosa skinął głową i wrócił na pozycję. Gestem dał znać Zajączek, żeby celowała w truposza z granatnikiem.

Dwa strzały. Dwa truposze padły jak worki.
Reszta zombie rozbiegła się, chowając się za filarami i kamiennymi donicami.
Truposze odpowiedziały ogniem. Strzelały na ślepo, za każdym razem za bardzo się wychylając.
Ten fakt bezlitośnie wykorzystywała Zajączek, ściągając jednego po drugim. Po kilku chwilach w okolicy nie było już żadnego ruszającego się truposza.

Oddział ruszył do przodu. Zik dał sygnał – czysto.
Po chwili byli na placu. Płomyczek przeszukiwał plecaki. Znalazł trochę amunicji, ale na Erutil używano innych kalibrów. Królowały dziesięć milimetrów dla pistoletów i osiem milimetrów dla karabinów.
Pomimo braków w amunicji drużyna postanowiła nie wymieniać broni. W takich warunkach przerzucenie się na nieznane konstrukcje byłoby samobójstwem.

Płomyczek obejrzał granatnik. Konstrukcja była łudząco podobna do panzerfausta z Ziemi. Stwierdził, że potrafi tego używać, więc przytroczył go sobie do plecaka – na wszelki wypadek.
W jednym plecaku znalazła się też mapa, co było miłą niespodzianką. Swoją zostawili w galerii – zapomnieli o niej podczas odwrotu.

Po potwierdzeniu swojej aktualnej pozycji ruszyli dalej w kierunku rozarium.

***
Ta część miasta była spokojna. Sklepy, parki, miejsca rozrywkowe. W sam raz na niedzielny wypad ze znajomymi lub rodziną.
Pewnie właśnie dlatego było tak spokojnie – żadnych walorów strategicznych, więc zombie się tutaj nie zapuszczały.

Są zaskakująco aroganckie, jak na truposze, które jeszcze dwa dni temu nie potrafiły strzelać.

Rozłożyli się obozem w rozarium. Szybki posiłek, woda, krótki odpoczynek – i byli z powrotem w drodze.
Kosa zrealizował swój cel: wyjął z plecaka pojemnik do transportu roślin i delikatnie wykopał z ziemi różę z Va Se. Następnie umieścił ją w zielonej glebie pojemnika i szczelnie go zamknął.
W takim pojemniku rośliny można przechowywać miesiącami, nawet bez podlewania – wszystko za sprawą tej specyficznej gleby.

Pół godziny później znów byli w drodze. Musieli się śpieszyć – stan Promyczek się pogarszał.

***
Nadzieja na łatwe wejście do bazy i możliwość odpoczynku prysła jak mydlana bańka.
Byli w pobliżu bazy, kiedy Zik dał znać o zagrożeniu.
Kosa wyszedł lekko do przodu – miał w zasięgu wyższy budynek. Wspiął się po drabinie.

Dobra, czas na ostatni wysiłek… że kurwa CO?!

Zobaczył go. Stał na sąsiedniej ulicy, osłonięty od ich wzroku budynkami. Jakieś dwieście metrów od nich.
Trebusz.
Jego trupia obsługa na jego oczach wystrzeliła z niego samochód prosto w bazę sekcji Z.
Na szczęście auto nie doleciało i rozbiło się przed budynkiem, miażdżąc przy okazji kilkadziesiąt zombie, tłoczących się pod blokiem.

Kosa potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co widzi. Przetarł nawet oczy w nadziei, że dowód na istnienie inżynierii zombie mu się przewidział.

Nie, dalej tam stoi. Mamy granatnik, moglibyśmy go rozwalić… ale to nie pomoże nam w dostaniu się do bazy.

Wrócił do Sopelek. Dał znak Myszce, Zikowi i Zajączek, że trzeba omówić sytuację.

Kosa wskazał kierunek, w którym stał trebusz.

– Machina oblężnicza. Baza pod oblężeniem. Brak drogi wejścia. Pomysły?

– Zniszczenie machiny oblężniczej… zły pomysł. Brak korzyści – rzucił Płomyczek.

– Przebicie? – zapytał Myszka.

Doktorek nie powiedział nic – po prostu wskazał na Promyczek.

– Centrala portalowa. Kierunek: Equlis – rzuciła zwięźle Sopelek.

Ta opcja wydawała się najlepsza. Ominąć bazę i dostać się do Equlis. Ruszyli w dalszą drogę.

***
Przeszli spory kawałek. Wyminęli sajgon pod bazą i byli za nią.
Biorąc pod uwagę oblężenie, droga do centrali portalowej powinna być bezpieczna.

Byli około stu pięćdziesięciu metrów od bazy, kiedy usłyszeli świst.
W asfalt, kilka metrów od nich, wbiła się strzała z owiniętą wokół drzewca wiadomością.

Reakcja drużyny była natychmiastowa. Broń w gotowości, sprawdzają teren dookoła.

Kosa spojrzał przez lunetę na dach sekcji Z. Zobaczył pułkownika Hasela z łukiem.

– Hasel. Wiadomość – rzucił, podchodząc do strzały i odwijając papier.

Na kartce była rozrysowana staranna mapa fragmentu kanałów i piwnicy pod blokiem.
Czerwonym markerem zaznaczone było miejsce, gdzie kanały biegły tuż obok piwnicy.
Pod spodem, zapisana zgrabnym pismem, była wiadomość:
“La kloakoj konektiĝas al la kelo de la bloko. Vi devos fari al vi pordon.”

Kosa uderzył się otwartą dłonią w czoło.

No oczywiście. Nie mógł tego zrobić normalnie, prawda?

– Mapa. Wiadomość. Znajomość esperanto?

Doktorek podszedł do Kosy i wziął od niego kartkę.

– Droga do bazy. Wysadzenie ściany – rzucił krótko.

Sopelek skinęła tylko głową.

***
Studzienka kanalizacyjna była niedaleko. Było zimno, ciemno, wilgotno i oczywiście śmierdziało okropnie, ale nie bardzo mieli inne opcje. Najtrudniej miała Promyczek. Złamane żebra zdecydowanie nie pomagały przy korzystaniu z drabinki.

Znalezienie miejsca pokazanego na mapie też nie było proste. Dobrze, że Kosa nie zużył w laboratorium wszystkich zaklęć ze światłem. Błądzili trochę po kanałach, ale po jakimś czasie im się udało. Znajoma formacja korytarzy.

Drużyna została z tyłu, kiedy Płomyczek odbezpieczył granatnik. Mała przestrzeń i ostry kąt – idealne warunki dla Płomyczka. Kiedy był pewny, że trafi, nacisnął spust.

Rozległ się świst, potem huk przebił powietrze. Wzbiła się chmura pyłu.
A za nią – przejście do piwnicy.

Wybuch musieli słyszeć na górze, ponieważ po paru chwilach do piwnicy wpadł oddział Alfa. Jednak obyło się bez dramatu – Hasel poinformował ich o wszystkim. Nawet przynieśli ze sobą nosze, na które położyli Promyczek.

Bez słowa ruszyli przez ciasne korytarze piwnic na parter. Drzwi wejściowe do bloku świetnie się trzymały mimo naporu zombie. Jednak na wszelki wypadek schody na pierwsze piętro były wysadzone.
Strażnik zrzucił im drabinkę sznurową. Po chwili dorzucili cztery liny, które zostały przywiązane do noszy. W ten sposób łatwo wciągnęli Promyczek na górę.

Kiedy dotarli na trzecie piętro, jeden ze strażników rozdał im nowe zausznice tłumaczące.
Przyjęli je z wdzięcznością.

– Czyli tu też mieliście awarię – zauważył Kosa.

Strażnik skinął głową.
– Od razu po fakcie wysłaliśmy posłańca do Equlis. Wrócił po trzech godzinach z nowymi zausznicami. Ponoć to jakiś ulepszony model z Instytutu Magi-Techu, więc nie powinno być już awarii.

– Jakim cudem posłaniec przedarł się przez tę hordę? – dziwił się Myszka.

– Wcale nie musiał się przedzierać. Wczoraj wieczorem dotarła ekipa techniczna z IMT. Przynieśli ze sobą kryształową ramę portalu. Jest mniejsza i bardziej toporna od standardowej, ale odporna na anomalie. Postawiliśmy ją na czwartym piętrze.

– Spece z IMT jak zwykle ratują nam tyłki – podsumował Płomyczek, po czym dodał: – Kosa, dlaczego rzuciłeś tamtą robotę?

– Nie rzuciłem jej. Wywalili mnie i mogę tam wchodzić tylko na zaproszenie głównego naukowca. Z eskortą przynajmniej dwóch strażników.

– Dobra, teraz to ja jestem zainteresowana. Co się stało? – spytała Sopelek.

– Długa historia. Powiedzmy, że za często coś wybuchało. Do tej pory pewnie nazywają mnie tam aspirującym technikiem-podpalaczem.

– Ale...

Myszka chciał zadać pytanie, kiedy przerwał mu strażnik.

– Może o barwnych przygodach Entiriego pogadacie później? Pułkownik jest na ósmym piętrze. Chce was widzieć. Podobno trzmielerał ma się dzisiaj pojawić.

Skinęli tylko głowami i ruszyli po schodach.

Na piątym piętrze Doktorek odłączył się od grupy.

– Nie będę wam potrzebny przy raporcie. Pójdę do medycznej, zajmę się Promyczkiem i rannym trzmielem.

Sopelek skinęła głową.

***

Kiedy dotarli na ósme piętro, Hasel od razu zaprosił ich do swojego gabinetu i podał herbatę.

– Zanim zaczniemy… dzięki za tę strzałę z wiadomością, ale czy naprawdę musiałeś używać esperanto? – zapytał Kosa.

Hasel uśmiechnął się szeroko.
– Miałem pewność, że Doktorek zna ten język. Przez lornetkę polową widziałem, jak do nas idziecie, ale postanowiłem poczekać. Nawet z moimi umiejętnościami to był zbyt niepewny strzał.

– Czasami cię nie znoszę, ty długouchu – Kosa starał się udawać obrażonego.

– Tak, tak. Ty mnie nie kituj, ja nie okno. Co się u was działo? I gdzie Promyczek?

– Została ranna. Według Doktorka to dwa złamane żebra. Jest w medycznym.

– Przykro mi to słyszeć. Mam nadzieję, że to nic poważnego. Sopelek, jeśli chcesz, to możesz iść zająć się siostrą. Pewnie poczuje się lepiej, jeśli będziesz w pobliżu.

– Nie wiem, w jaki sposób moja obecność sprawi, że siostra poczuje się lepiej, ale skoro proponujesz, to skorzystam – odparła chłodno, po czym wyszła z gabinetu.

***

Opowiedzieli mu, co dokładnie działo się w laboratorium botanicznym i jak wyglądało miasto w drodze powrotnej.
Wyjaśnienia zajęły pół godziny, a szkatułka wylądowała na stole.

– Świetna robota. Zastanawia mnie ten pusty nieśmiertelnik, ale świetnie się spisaliście. Będę też musiał pogratulować Bumblee Bee – zebranie nieśmiertelników i przeżycie kilku dni ze złamanym skrzydłem. Nawet pomimo ochrony drzewa, świetnie się spisał.

– Zaraz, chwila, stop. Ten trzmiel nazywa się Bumblee Bee? Który kretyn wpadł na pomysł, żeby nazwać trzmiela… trzmielem, tylko że po angielsku? To już Dwen był bardziej oryginalny, nazywając swojego „Hex” – Kosa wyraźnie dawał upust frustracji.

– A wiesz, jaki jest główny komponent C4? – zapytał Płomyczek.

– Hex… Hexogen, kurwa! – Entiri uderzył się otwartą dłonią w czoło, po czym dodał po cichu: – Klnę się na Hadesa, że jak będę miał trzmiela, nazwę go oryginalnie.

– Dlaczego akurat na Hadesa? – zapytał rozbawiony Myszka.

– Bo to jeden z niewielu bogów, z którym mam dobre stosunki. Poza tym lubię go.

– Wracając do tematu. Szkatułkę zaniesiemy do Equlis po tym, jak pojawi się Gerum. Ponoć będzie miał dla nas jakąś niespodziankę, kiedy się pojawi – przerwał im Hasel, po czym dodał: – Nie wiemy jednak, kiedy przybędzie, więc do tego czasu możecie odpocząć…

Wszyscy usłyszeli głośny huk.

– Albo pomóc w obronie – dokończył Kosa, wstając od stołu.

***

Trzmielerał Gerum pojawił się w obstawie żołnierzy dopiero po dwóch godzinach. Od razu zwołał naradę. Obieżysferzy, którzy z nim przybyli, dołączyli do ostrzeliwania truposzy z dachu.

Na naradzie pojawili się dowódcy wszystkich grup ekspedycyjnych. Jako dowódczyni Delty stawiła się Zajączek. Poza tym – dowódca obrony bazy, kwatermistrz, pułkownik Hasel i Kosa. Ten ostatni zdecydowanie tu odstawał, ale skoro trzmielerał woła, to nie należy odmawiać.

– Bzz bzz bzz. Bzzt – bzzt bzz.
<<Sytuacja zrobiła się poważna. Inteligentne zombie i trebusz rzucający samochodami. Nie widziałem jeszcze takiego połączenia. Pułkowniku, czy wszystkie grupy ekspedycyjne wróciły do bazy?>>

– Tak jest, trzmielerale. Mamy pełen skład. Dodatkowo Kosa, we współpracy z grupą Delta, odzyskał nieśmiertelniki oddziału IBE i uratował trzmiela Bumblee Bee. Udało im się też pozyskać szkatułę o nieznanej zawartości.

– Bzz bzzt – bzzt. Bzz bzz bzz.
<<Świetna robota. Ja też mam ciekawe wieści. Kertoli nie przyślą do nas statku. Wczoraj rano wysłali nam zgniłego ziemniaka z doczepionym listem – i tu cytat – „pierdolcie się”. Nie bardzo wiemy, o co im chodzi. Wysłaliśmy już korpus dyplomatyczny, żeby się dowiedział, co się dzieje.>>

– Zgniły ziemniak to u nich wypowiedzenie wojny z powodu obrazy majestatu. Dyplomaci będą mieli problemy, biorąc pod uwagę, że obecny „Gwiezdny Król” Kertoli potrafi się obrazić o za zimną zupę – rzucił zmęczonym głosem Kosa.

– Czyli sojusznicy się na nas wypięli. Dlaczego mnie to nie dziwi? Proponuję odwrót do Equlis. Nie mamy wystarczająco sił i środków, żeby utrzymać tę pożal się Boże bazę – rzuciła Zajączek.

– Bzz bzz bzz. Bzz bzz.
<<Spokojnie, są też dobre wieści. Jak tylko premier Endory dowiedział się o całym zajściu, zaproponował pomoc ich Akaszą – statkiem towarowym. Załoga była bardziej niż chętna, żeby pomóc. Statek jest już na orbicie. Dlatego też zarządzam odwrót. Pakujcie manatki. Centrum dowodzenia przenosimy na ST Akasza. Macie pół godziny.>>

Dowódcy zaczęli przywoływać adiutantów i wydawać rozkazy. W bazie zapanował chaos związany z pakowaniem wszystkiego, co niezbędne.

Entiri – jako nie mający nic do roboty – podszedł do Geruma.

– Endorianie, co? Wspaniali przyjaciele. Jednak w tym wypadku trochę pechowi. Pacyfiści, więc statek pewnie też bez uzbrojenia. Jaki masz plan?

– Bzz bzz. Bzz bzzt – bzzt.
<<To proste. Dowiemy się, co właściwie stało się w Zileanie, i będziemy działać zależnie od tego, czego się dowiemy. IBE już bada pyłek, który zdobyliście, więc jeśli nie uda nam się wymyślić nic dobrego – poczekamy na nich.>>

– Czyli jak zwykle dowodzi ten, kto ma najlepszy plan. Lubię tę metodę, zawsze działa – zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Nie jestem na bieżąco. Kto jest obecnym kapitanem Akaszy?

– Bzz bzz. Bzz bzzt.
<<Oj, uwierz mi. Spodoba ci się.>>

***

W trakcie tych trzydziestu minut cały obóz został skutecznie zwinięty, zapakowany w skrzynie i wyniesiony na dach. Nawet ramę portalową zabrali. Obieżysferzy nie mają w zwyczaju zostawiać za sobą sprzętu… zazwyczaj.

Pozostało tylko dostać się na okręt Endorian. Jednak w tym wypadku to nie był ich problem. Nawigator okrętowy musiał obliczyć odpowiednie koordynaty, dodać wysokość i przerzucić wszystkie dane do maszynowni. Tam zajęli się resztą.

Analiza danych, symulacja przestrzenna, sprawdzenie wszystkiego pięć razy – taki proces trwa, ale Endorianie są bardzo dokładni w momentach, w których błąd może spowodować realne szkody.
Tak naprawdę zaczęli otwierać portal, kiedy Gerum przybył do bazy. Dokładne otwieranie portalu niestety zajmuje czas.

Ale w końcu się udało. Powietrze na dachu budynku zaiskrzyło, a przestrzeń po jego lewej stronie zaczęła się zniekształcać i rwać. Wszyscy poczuli silny zapach ozonu. Po tym nastąpił głośny trzask – przed nimi pojawił się mieniący się odcieniami błękitu portal, prowadzący na mostek ST Akaszy.

Przechodzili w zorganizowanym pośpiechu. Na początek ranni, następnie skrzynki ze sprzętem, żołnierze i dowództwo. Gdzieś tam Kosie mignął strażnik z gęsią na rękach. Entiri szedł jako ostatni.
Nie mógł się jednak powstrzymać przed podejściem do krawędzi dachu, pokazania środkowego palca w kierunku zombie i zrzucenia w kłębowisko truposzy granatu odłamkowego.
Taki miłosny liścik pożegnalny.

Na mostku panowało poruszenie. Rannych kierowano do ambulatorium, skrzynie z zapasami do ładowni, a obieżysferom przydzielano kajuty. Pomimo chaotycznego wyglądu, wszystko było przeprowadzane szybko, sprawnie i bez marudzenia.

– Kogo ja widzę. Czy to nie jest mój ulubiony obieżysfer?

Usłyszał przyjemny, kojący głos. Jakby harfa grała w gwiaździstą noc pośród gór. Następnie delikatne ręce objęły go od tyłu. Poczuł brodę opierającą się na jego lewym ramieniu. Doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, więc…
Sięgnął prawą ręką i złapał ją delikatnie za nos.

– Złapałem cię. Co teraz? – zapytał z uśmiechem.

Uścisnęła go lekko mocniej. Puścił jej nos.

– Pani kapitan, upraszam o powagę w godzinach pracy – odezwał się nieco zimniejszy, choć wciąż przyjemny głos pierwszej oficer.

– Tak, tak, pamiętam. Przywitać się chciałam – odburknęła kobieta, puszczając Kosę.

Entiri obrócił się w ich kierunku.

Stała przed nim kobieta o sprzecznej aurze: postura wojskowego, uśmiech łobuziaka. Trochę niższa od Kosy, zgrabna, blondynka o czerwonych oczach, które mówiły: „nie zrobię ci krzywdy… chyba że zasłużysz”. Ubrana w standardowy mundur Endorian – choć on wyglądał na niej bardziej jak wieczorowa kreacja.

Velira vel Saen – u Endorian na służbie człon pomiędzy imieniem i nazwiskiem służył za stopień. W tym wypadku: kapitana okrętu. Jego stara i bardzo dobra znajoma.

Obok niej – jak cień i przeciwwaga – Seraya ta Venn. Krótkowłosa brunetka, piwne oczy, twarz mówiąca „porządek przede wszystkim”, ale bez tej wojskowej sztywności, którą Kosa tak nienawidził. To ona dbała, by ich okręt nie zamienił się w balet na minach.

Seraya ta Venn – pierwszy oficer, która dorywczo pracowała jako przyzwoitka swojej przełożonej.
Praca z tym chaotycznym duetem zawsze była przyjemna, więc takie towarzystwo było miłą niespodzianką pod koniec dnia.

Dziesięć minut później dowództwo spotkało się w sali narad. Było tam też kilku naukowców i – nie wiedzący, na co jest im potrzebny – Entiri.

Po przedstawieniu sytuacji i złożeniu raportów przez dowódców oddziałów ekspedycyjnych oraz pułkownika Hasela, trzmielerał postanowił wziąć na warsztat szkatułkę.

Otwarcie jej było proste. W środku był dysk SSD. Laptop razem z adapterem pojawił się na biurku pięć minut później. Atmosfera w sali była napięta.
„W końcu dowiemy się, co się tam stało”.

Przeszukali dysk. Plany eksperymentalnego generatora, nad którym pracowano w IZTE, wraz z wynikami testów. Folder z wynikami głosowań w referendach państw demokratycznych na kontynencie. Plik audio, w którym kilku ludzi rozmawiało o jakimś bombardowaniu.
Tylko tyle.

W sali zapadła cisza, która trwała dość długo. Technik próbował znaleźć jakiekolwiek ukryte lub zakodowane dane na dysku.
Wciąż nic.

W przypływie frustracji Gerum obrócił się w stronę Entiriego.

– Bzz bzz bzzt – bzzt.
<<Kosa, odsyłam ten problem do ciebie. Masz się dowiedzieć, co się stało w Zileanie. Powodzenia.>>

Nawet nie czekał na odpowiedź. Po prostu wyleciał.
A za nim uciekła reszta dowódców. Ci Endoriańscy też.
Został tylko technik, rozpaczliwie przeszukujący dysk.

Kurwa mać.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 4

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3