Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8
Noc na statku kosmicznym jest... inna.
Ciemne korytarze, opuszczone sale, cisza gęsta jak próżnia za burtą.
Tylko nocna zmiana czuwa – by reszta mogła spać spokojnie... lub by ich zbudzić, jeśli stanie się coś, czego nikt się nie spodziewa.
Miejscem odstającym od reszty statku była sala konferencyjna. Wcześniej była jasno oświetlona białym światłem jarzeniówek, teraz skryta w półmroku, oświetlana jedynie przyjemnym, pomarańczowym światłem lampy stołowej.
Pośród notatek, pomiętych kartek i kubków po kawie siedział Entiri z nieodpalonym papierosem w ustach i nogami niedbale wywalonymi na stół.
Gdzieś w rogu pomieszczenia na krześle spokojnie spała gęś z głową pod skrzydłem. Bogowie raczą wiedzieć, kiedy się tutaj dostała.
– Może zabieram się za to od złej strony?
W takich chwilach lubił myśleć na głos – w końcu „czasami warto porozmawiać z kimś inteligentnym”.
Wstał z fotela i podszedł do białej tablicy wiszącej nieopodal. Chwycił za gąbkę i dokładnie wytarł wszystko, co tam zapisał… trzeci raz tego wieczoru.
– A co, gdybym zaczął od końca?
Na górze tablicy czarnym markerem narysował oś czasu. Mniej więcej w połowie wysokości tablicy, na prawym jej krańcu, napisał frazę „Inteligentne zombie”. Następnie, trochę na lewo, dopisał kolejną – „Przemiana”.
– Główny problem polega na tym, że wiemy, jakie są skutki, ale nie znamy przyczyny. Coś spowodowało zombifikację – tylko co?
Chwycił za kolejny marker, tym razem czerwony.
– Czarny do faktów, czerwony do możliwych przyczyn, bo zaraz się pogubię.
Pod „przemianą” zaczął rozpisywać możliwe przyczyny, żeby po chwili je skreślać:
„Pasożyt”
– Bez szans. Pasożyty potrzebują żywiciela. Każdy kontrolujący mózgi robal zdechłby z głodu w gnijącym ciele zombie.
„Nekromancja”
– To też odpada. Zaraz pojawiłby się nekromanta z wielkim planem – są strasznie sztampowi. Dodatkowo anomalia zakłóca działanie większości rodzajów magii. Poza tym oddział Alfa zaprzecza, a to spece od takich rzeczy.
„Grzyb”
– To już trochę cięższe, ale jest za sucho. Organizmy grzybicze potrzebują wilgoci do rozwoju. Odpada.
„Pyłek”
– Niby oddział IBE tak się zaraził, ale według Zika dwa tygodnie temu drzewo nie wyrastało z laboratorium botanicznego. Jest wtórnym mechanizmem rozprzestrzeniania, nie pierwotnym.
„Wirus”
– Najlogiczniejsza przyczyna, ale nie jestem w stanie tego potwierdzić. Dopiszę znak zapytania.
„???”
– Czyli coś nowego, czego jeszcze nie znam. Takie rzeczy też trzeba brać pod uwagę, ale to raczej ślepy zaułek.
Odpalił papierosa. Tym razem była to mieszanka lawendy z miętą.
– Pyłek… wtórna metoda transmisji. Co było pierwotną?
Chwycił za czarny marker. Na lewo od „zombifikacja” napisał „transmisja pierwotna”, a na prawo – „transmisja wtórna” z dopiskiem „pyłek”.
– O czymś zapominam – powiedział, po czym wrócił na krzesło.
Dopił kawę, po czym szturchnął myszkę. Ekran laptopa rozjarzył się, pokazując plany eksperymentalnego generatora. Kilka kliknięć później na ekranie były zdjęcia miasta, zrobione dzisiaj z tego statku.
Czyste ulice, auta zaparkowane przy krawężnikach i na parkingach. Całe witryny sklepowe i gdzieniegdzie widoczne patrole zombie. Jedynym, co pokazywało, że w mieście coś się stało, były leje po bombach.
Wstał od stołu, podszedł do tablicy i pod frazą „transmisja pierwotna” zapisał hasło „brak paniki”.
– Zauważyłem to już wcześniej, a zdjęcia to potwierdzają. Miasto jest zbyt czyste – zero chaosu, zero rabunków. Nic, co wskazywałoby na zbiorową panikę, która zawsze ma miejsce w takich sytuacjach. Wszędzie, gdzie pojawiają się zombie, jest panika. Nie widziałem jeszcze wyjątku od tej reguły.
Odłożył marker i opadł ciężko na krzesło. Wpatrywał się w tablicę – milczał, czekał, aż może ona odpowie na jego pytania.
Drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się ze znajomym szelestem. Entiri nie odwracał się – nie musiał. Na statku była tylko jedna osoba, która z własnej woli przyszłaby tu o takiej porze.
Velira, ubrana w puchaty, czarny szlafrok, niosła dwa kubki z kawą. Jedna czarna, druga z mlekiem i cukrem. Podała mu drugi kubek.
– Zastanawiałam się, gdzie jest moja poduszka. Okazuje się, że siedzisz tutaj… możliwe, że skończysz to w ciągu najbliższej godziny? – jej przyjemny głos poprawił Entiriemu humor.
– Załatw sobie dakimakurę, to rozwiąże część problemów – upił łyk kawy, po czym kontynuował: – Ta sprawa to zagadka, która się nie chce dać rozwiązać. Jedyne, co mam, to garść faktów i domysły.
– Kupiłam, używam. To nie to samo co prawdziwy Staruś… Nie uda mi się namówić cię, żebyś rzucił to w cholerę, prawda?
Kosa spojrzał na nią z lekkim uśmiechem szaleństwa.
– Kiedy tablica zacznie do mnie mówić, sam poproszę, żebyś mnie gdzieś zamknęła.
Velira podsunęła sobie fotel i usiadła z poważną miną.
– Dobra, popraw mnie, jeśli się mylę, ale gadałeś do siebie, prawda? Rzucaj, może coś odbiję. Co masz?
– Byłaś blisko, jak dotąd gadałem do gęsi w rogu. Jak na złość nie chce odpowiadać.
Velira obróciła się i spojrzała na gęś.
– Skąd ona tu… nieważne. Gdzie utknąłeś?
Kosa westchnął głęboko.
– Za każdym razem rozbijam się o to samo. Metoda transmisji i powód zombifikacji. Gdybyśmy mieli do czynienia z normalną apokalipsą zombie, nie miałoby to specjalnego znaczenia, ale w tym wypadku? Miasto wygląda na zwyczajne. No... może trochę zniszczone.
Velira obejrzała zdjęcia, po czym spojrzała na tablicę.
– Zwyczajowa droga rozprzestrzeniania u zombie odpada. Słusznie wyeliminowałeś grzyba – co prawda niektóre mogą przeżyć przy niskiej wilgotności, ale to raczej nie to. Droga kropelkowa… nie, za wolno. Pierwsze zombie pojawiłyby się przed zakażeniem całej populacji wyspy. Skażona woda?
Entiri zamrugał zdziwiony.
– Nie wiedziałem, że studiowałaś wirusologię.
– Dwa lata na uniwerku w Kantarii. A zaczęło się od naszych wspólnych lekcji anatomii.
– Stare, dobre czasy. Woda jest czysta. Według raportów większość mieszkańców piła butelkowaną.
– Czyli to nie wirus…
Milczeli przez dłuższą chwilę. Po pięciu minutach ciszę przełamała Velira.
– Który raz zacząłeś od nowa?
– Czwarty. Tym razem od końca. Znowu zatrzymałem się na „co to jest i jak to możliwe” – w jego głosie słychać było irytację.
– Dziadziuś mawia: „Jeśli nie rozumiesz, idź do przodu. Z czasem wszystko nabiera sensu.” Zresztą twoim zadaniem jest dowiedzieć się, co się stało, a nie jak się stało.
Kosa milczał przez chwilę. Wstał, wziął czarny marker i na środku tablicy napisał „eksperymentalny generator”.
– Właśnie dlatego się z tobą zadaję. Czyli lecimy dalej.
– Myślałam, że chodziło o moje piersi.
– Nie kuś, diable. Na Zilean na pewno zrzucono bomby – potwierdzają to zdjęcia. Kiedy bombardujesz miasto, w co celujesz?
– Obiekty wojskowe, fabryki uzbrojenia… ogółem wszelka infrastruktura strategiczna. W ostateczności – elektrownie.
– A tymczasem w Zileanie wygląda to tak, jakby sypali na oślep. Tak naprawdę nie trafili w żaden budynek, w który powinni... oprócz jednego.
Entiri wrócił do laptopa i odszukał konkretne zdjęcie.
Elektrownia z eksperymentalnym generatorem była zniszczona, a naokoło niej pełno było lejów po bombach.
– Celowali w elektrownię… chcieli odciąć dostęp do prądu? – zapytała Velira.
Kilka kolejnych kliknięć i dwa kolejne zdjęcia na ekranie.
– Poza tą w mieście były jeszcze dwie. Nienaruszone. Celowali akurat w tę.
Wrócił do tablicy i na lewo od „eksperymentalna elektrownia” napisał „bombardowanie”. Chwycił czerwony marker.
– Dlaczego akurat ta elektrownia? – rzucił pytanie.
– Jest tylko jedna opcja. To była przykrywka dla broni.
– Biorąc pod uwagę brak jakichkolwiek informacji o rdzeniu generatora, jest to logiczna przyczyna. Ale nie jedyna.
Pod „bombardowanie” dopisał „eksperymentalna broń” oraz „ekonomia”.
– Dobra, chyba się zgubiłam. Wyjaśnisz?
Kosa odłożył marker i wrócił do laptopa. Odszukał na dysku raport z testów elektrowni.
– Raporty wyglądają bardzo ciekawie. Stabilna produkcja energii na poziomie sześciu gigawatów. Oczywiście, jest to gorsze od elektrowni Endoriańskich, ale wciąż to bardzo dobry wynik. Brakuje tutaj tylko dwóch informacji.
Velira dokładnie przejrzała raport. Po chwili to zauważyła.
– Nie znam się tak bardzo na elektrowniach… ale chyba brakuje tutaj sprawności oraz mocy wejściowej?
Entiri pokiwał głową.
– Nie wiemy, co zostaje zużyte, żeby pozyskać energię, i jakie są straty całego układu. Bez tych informacji wszystkie te dane to bezużyteczne brednie… chyba że?
Velira wstała z krzesła.
– Nieskończona energia… ale przecież to niemożliwe.
Milczeli przez chwilę, wpatrując się w tablicę.
– Czyli to jednak była broń. Te raporty przecież są bez sensu – rzuciła Velira.
– A ja nie byłbym tego taki pewien.
Entiri wziął czarny marker. Skrajnie na lewo napisał „Wojna”.
– Dwadzieścia lat temu Erutil toczyło międzywymiarową wojnę z cywilizacją Darina. Obieżysferzy, w swoim zwyczaju, nakazali obu stronom złożyć broń – rozpętał się pokój.
Na prawo od „wojna” dopisał „pokój”.
– W czasie wojny panowała tu dyktatura pod okiem „wybrańca serca”, jak go nazywali. Każdy wybraniec jak dotąd cechował się niezachwianą lojalnością wobec Erutilian, chciał dla nich jak najlepiej. Nie inaczej było z obecnym.
– Niech zgadnę, po zakończeniu wojny nic już nie jednoczyło Erutil i rozdzielili się na małe państewka? – w głosie Veliry słychać było irytację, wiedziała już, do czego to zmierza.
– W tym szesnaście demokratycznych państw na kontynencie. Jedynymi, którzy utrzymywali kontakty z Equlis i byli wierni tradycjom, byli mieszkańcy Zileanu. Dlatego wątpię, że stworzyli broń.
– A nieskończone źródło energii mogłoby kompletnie zdestabilizować gospodarkę Erutil. Zilean miałby przewagę i wszyscy dookoła musieliby się z nimi liczyć. Jak tak teraz o tym mówisz… to jakieś dwa lata temu na Endorę przybyła deklaracja z Genhurtu – jednego z tych demokratycznych państw. Straszne gbury, chcieli wymiany handlowej z Endorą.
– I jak im poszło?
– Wyobraź sobie, że zaproponowali nam ochronę w zamian za zniżki na towary. I to takim tonem, jakby robili nam łaskę. Czyli szukali rynku zbytu po odcięciu się od Equlis. Grzecznie im odmówiliśmy.
– Coś tak czułem. Wracając… to mogła być ekonomia. W większości światów, jakie odwiedziłem, demokracja wyglądała tak samo – na początek cudowna idea…
– A potem przekręty, manipulacje, kłamstwa, konflikty. Lekcje historii Endory mają osobny podręcznik o demokracji.
– U was nie wyglądało to tak źle. Ale Erutil? Demokrację mają od ledwo dwudziestu lat, wcześniej mieli dyktaturę – i władza mówiła prawdę.
Kosa podszedł do laptopa i odszukał plik z wynikami referendów państw demokratycznych, przeglądał je przez chwilę.
– Mam. Bombardowanie Zileanu… dziewięćdziesiąt procent głosów „za”.
Przez chwilę wpatrywał się w ekran, ale zaraz odsunął się od monitora. Twarz mu stężała.
Velira nie musiała pytać – znała tę minę. Gdy Kosa tak wyglądał, wyjaśnienie zwykle nadchodziło chwilę później.
– Dziewięćdziesiąt procent „za”… w każdym… z szesnastu państw…
– Fałszerstwo – rzuciła natychmiast.
– Gdyby naprawdę chodziło o broń, nie musieliby fałszować wyników.
Podszedł do tablicy i skreślił „eksperymentalna broń”.
– Gdyby nie zerwali stosunków dyplomatycznych z Equlis, to byłby poważny problem. Śledztwo, szukanie winnych… wszyscy umoczeni trafiliby przed sąd. Ale tak?
– Sprawcy są bezkarni – dokończyła smutno Velira. – Nikt z Zileanu nie przeżył. Wyspa jest martwa, więc nie ma w czyim imieniu dochodzić sprawiedliwości.
– Ale jeśli uda się udowodnić, że wybuch elektrowni, wywołany bombardowaniem, spowodował zombifikację?
To już inny kaliber.
– Bardzo poważny zarzut – przyznała cicho Velira.
– Ludobójstwo.
Zamilkli. Po chwili to ona przerwała ciszę.
– Ale naprawdę myślisz, że elektrownia mogła to spowodować?
– Wiem, jak to brzmi. Tak bardzo naciągane i bezsensowne, że chwilami tracę wiarę we własne szare komórki. Ale to jedyna opcja, jaka nam została.
– Dobra, jak zamierzasz to udowodnić?
– Będzie się trzeba przejść trochę po mieście, zajrzeć tu i tam. Jeśli mam być szczery, to bym jeszcze pogłówkował, ale mam wrażenie, że zaraz zasnę. Chyba się starzeję, muszę zajrzeć do centrum odnowy biologicznej.
Dopił kawę, przeciągnął się jak kto i kontynuował:
– Dlatego te kwestie zostawię na poranne spotkanie o siódmej.
Velira wstała i zamknęła laptopa, po czym chwyciła go za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia.
– To nie wiek, Staruś. To środki nasenne, które dosypałam ci do kawy.
Kosa poczuł zwarcie w mózgu, przez chwilę szedł za nią jak grzeczna kaczuszka. Dopiero na korytarzu się odezwał:
– To stąd ta dziwna nuta w kawie… najbardziej troskliwy zamach, jakiego doświadczyłem.
Komentarze
Prześlij komentarz