Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3
Szybka decyzja. Entiri podbiegł do sklepu z bronią, oparł stopę o metalową kratę zabezpieczającą witrynę, podskoczył i chwycił się szyldu. Na szczęście budynek nie był wysoki – wspiął się z łatwością. Zupełnie jakby robił to setki razy. Co, w gruncie rzeczy, było prawdą.
– Zik, zwiad! – krzyknął z dachu.
Trzmiel już był w powietrzu. Zanurkował między uliczkami, zatoczył krąg nad sąsiednimi dachami, minął przewrócony billboard i zatoczył łuk ponad skrzyżowaniem. Zaledwie pół minuty później był z powrotem.
– Strzelam, że w tę stronę nie ma truposzy – rzucił Kosa w biegu.
– Bzz bzzt - bzzt bzz bzz bzz.
<< Nie ma ich aż tyle. Od północy i wschodu biegną większe hordy. Od południa przyszliśmy. Zostaje tylko wschód. >>
– Na dachach raczej powinniśmy być bezpieczni. Trochę im zajmie, zanim opanują wspinaczkę.
Chwilę później kątem oka zobaczył, jak jeden z trupów łapie się krawędzi i zaczyna wciągać na dach sklepu.
– Zapomnij, że cokolwiek mówiłem – mruknął zrezygnowany.
Tę część miasta wypełniały niskie, parterowe sklepy i domki, upchane w labirynt ciasnych uliczek. Entiri poruszał się po dachach, przeskakując z jednego budynku na drugi, aż zabudowa nagle się przerwała.
Przed nim rozpościerało się rondo –szeroki, otwarty plac otoczony z każdej strony zrujnowanymi fasadami. Na środku ziejący lej po bombie, wokół niego poszarpane asfaltowe obrzeża, porozrzucane fragmenty karoserii i... ruch.
– Zik, musimy zniknąć! – syknął Kosa, dostrzegając grupkę truposzy, które leniwie, ale konsekwentnie, krążyły wokół krateru.
Trzmiel nie odpowiedział –tylko przyspieszył lot i skręcił w prawo. Kosa pobiegł za nim. Tuż obok wypalonej elewacji zauważył budynek poczty. A przy nim –dużą, metalową skrzynkę. Czerwoną, z blaknącym godłem. Większa niż zwykłe. Z tych na listy hurtowe lub małe paczki.
– Dobra. – wymamrotał.
W biegu wyciągnął wytrych i przykucnął przy skrzynce. Błyskawicznie otworzył zamek w bocznych drzwiczkach. Zsunął się do środka i przymknął metalowe wieko za sobą. Miał szczęście –konstrukcja była na tyle przestronna, że mógł się w niej skulić i oprzeć plecami o wewnętrzną ściankę.
– Bzz bzz bzz.
<< Zamykaj. Stoję na czatach. >>
Ciemność. Cisza. Tylko echo kroków i odgłos czegoś miękkiego wlokącego się po asfalcie.
To było ryzyko. Jeśli zombie zgubią trop, mogą osaczyć budynek i nie odejść. Wtedy miałby poważny problem. Ale przecież to nie były zwykłe zombie...
Czas płynął powoli. Entiri nie miał zegarka, ale w jego głowie minęło co najmniej pół godziny, gdy poczuł delikatne stukanie.
Zik. Skakał nerwowo po skrzynce.
Sygnał: czysto.
Entiri uśmiechnął się pod nosem.
Wygrał zakład.
Wygramolił się z pudła i rozejrzał. Faktycznie było pusto.
– Dzięki, ten pomysł z pocztą był bardzo dobry. To którędy teraz?
– Bzz bzz bzzt- bzzt
<< Dalej do wieży, w której powinien obozować oddział Delta. Muszę być ostrożniejszy, zwykle zwiad przeprowadzałem sam.>>
– Następnym razem może być gorzej. Leć przodem i sprawdzaj otoczenie. Wolę dotrzeć tam trochę później niż wcale.
Dalej było już spokojnie. Przemierzali kolejne ulice cichego miasta –powoli, metodycznie, według prostego schematu: Zik wylatuje na zwiad, wraca z informacjami, ruszają dalej najbezpieczniejszą drogą.
Zaczynało już zmierzchać kiedy dotarli w pobliże wieży.
– Bzz bzz . Bzzt -bzzt!
<< No to jesteśmy. Teraz tylko wejść do wieży.
– Jakoś szczerze wątpię, żeby Delta w niej obozowała.
– Bzz bzz?
<< Dlaczego tak uważasz?>>
– Może to brak rozwieszonej flagi sekcji Z –mają na tym punkcie fioła. A może to ta ogromna horda zombie koczująca pod wieżą. I wielka dziura na jej szczycie.
– Bzz bzz bzzt- bzzt. Bzz bzz?
<< Hmm… coś w tym jest. Co robimy?>>
– Za jakąś godzinę zabraknie nam światła słonecznego a wolę nie szlajać się tutaj po ciemku. Poszukamy jakiegoś wygodnego lokum.
– Bzz bzz bzz?
<< Nie wierzysz w moje umiejętności zwiadowcze?>>
– Grzeczne trzmiele w nocy śpią, żeby mieć siłę na poranną walkę o życie. Poza tym w ciemnościach widzisz gorzej ode mnie.
– Bzz bzzt - bzzt.
<< Szkoda, że nie spakowałem hamaczka.>>
– Nie marudź, idziemy. Zrobię ci nowy hamaczek ze starej szmaty.
– Bzz! Bzz bzzt - bzzt! – Trzmiel oburzył się i wymachiwał przednim odnóżem, jakby właśnie znieważono jego przodków.
<< Ej! Ale hamaczek to ty szanuj!>>
Znalezienie miejsca na nocleg nie było specjalnie trudne – głównie z powodu skromnej listy wymagań. Miało być sucho, bezpiecznie i w miarę wysoko. Niedaleko –choć wystarczająco daleko, by uniknąć towarzystwa hordy –stał czteropiętrowy hotel. Pośród uszkodzonych budynków ten się wyróżniał. Nie oberwał żadną eksplozją, więc był w dobrym stanie. Entiriego zaintrygowało, kto wpadł na pomysł takiego planowania miasta.
– Kto u licha stwierdził, że stawianie hotelu w takim miejscu to dobry pomysł? Żeby jeszcze były w okolicy jakieś atrakcje turystyczne. – Rzucił wchodząc do środka budynku.
– Bzzs bzz bzzt - bzzt.
<< I tak wygląda to lepiej niż Kantaria. Owszem, ma swój urok, ale – bądźmy szczerzy – Kantaria to koszmar nawigacyjny.>>
– A czy ja mówię, że wszystko mi się w życiu udało? A poza tym za obecnym kształtem Kantarii stoi kto inny. Ja umywam ręce.
– Bzz bzz.
<< Spychologia stosowana.>>
– Mam z tego doktorat.
W środku hotel nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zadbany, czerwony dywan leżał na podłodze. Gdzieniegdzie można było dostrzec wygodne pufy i fotele, a szklane drzwi na prawo prowadziły do jadalni. Kosa wszedł za marmurowy kontuar. Cały sprzęt elektroniczny był oczywiście spalony i nigdzie nie widział papierowych dokumentów. Widocznie przeszli pełną cyfryzację. W szafce nieopodal na ponumerowanych kołkach wisiały kluczyki do pokoi.
– Niby cyfryzacja, ale zamki w drzwiach standardowe. – Powiedział zdejmując z kołków trzy klucze.
– Bzz bzz bzz.
<< To teraz na czwarte piętro.>>
Kiedy przechodzili przez hol i wspinali się po schodach Kosa nie mógł pozbyć się tego dziwnego uczucia, że o czymś zapomniał.
Sprawdzili trzy pokoje, czterysta trzy, cztery i pięć. Każdy był czysty, wysprzątany i gotów na przyjęcie gości. Postanowili ugościć się w tym ostatnim. Nie była to do końca decyzja Entiriego. Owszem, pokój miał lepsze możliwości ucieczki –z okna można było łatwo przeskoczyć na dach sąsiedniego budynku. Ale ostatecznie przesądziła turkusowa pufa, której nie było w pozostałych pokojach. Zik zanurkował w nią natychmiast, pobzykując z zadowoleniem.
– Widzę, że już się umościłeś. – Rzucił Kosa z uśmiechem, po czym dodał – przygotuję pokój, żeby można było spać spokojnie. Pomożesz?
– Bzz bzz bzzt - bzzt.
<< Odtrzmiel się ode mnie, mam stresującą pracę>>
Kosa westchnął głęboko.
– Z kim ja pracuję.
Przygotowania nie były ani czasochłonne, ani trudne. Upewnił się, że okna są szczelnie pozamykane. Drzwi na korytarz zamknął na klucz. Otwierały się do wewnątrz, więc podparł klamkę krzesłem. Dodatkowo dla alarmu postawił na klamce szklankę. Ktoś spróbuje otworzyć drzwi i szklanka spadnie budząc ich. Stary trik wyniesiony z podejrzanych noclegów. Po namyśle zrobił to samo z drzwiami do pokojowej łazienki choć nie potrafił uzasadnić dlaczego. Okna przysłonił kotarami zostawiając tylko małą szparę, dzięki której do pokoju wpadnie światło o świcie. Na wszelki wypadek zajrzał też pod łóżko i do szafy.
Kiedy skończył, rzucił się na łóżko i pozwolił Morfeuszowi zabrać go gdziekolwiek. .
Noc minęła wyjątkowo spokojnie. Żadnych szmerów, żadnych niepokojących dźwięków. A przynajmniej tak było w hotelowym pokoju.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca wpadły przez szparę w kotarze i padły na twarz Entiriego. Nie minęło wiele czasu, zanim się obudził i wstał – w terenie miał dość lekki sen.
Kosa przeciągnął się, podszedł do okna i odsunął zasłonę. Otworzył je, by wpuścić trochę świeżego, porannego powietrza, po czym oparł się o framugę.
Zamilkł, obserwując ulicę.
Czyste drogi. Samochody zaparkowane równo przy krawężnikach. Jedynym, co zaburzało krajobraz, były dziury po eksplozjach w jezdni i pobliskich budynkach.
Coś wciąż go niepokoiło –coś drobnego, coś nieuchwytnego. Spróbował to zignorować. Myśl była zbyt niejasna, zbyt rozmyta, by nadawała się do rozwikłania o świcie.
– Dzisiejszego poranka świt jest osobliwie nieprzyjazny… – mruknął. –Cholera, brzmię jak narrator ze starej gry. Zik liczy się raczej jako chowaniec, więc nie mam nawet drużyny, którą mógłbym zebrać.
Odszedł od okna i szturchnął błogo śpiącego trzmiela.
– Wstawaj, świta już. Wolałbym jednak nie zostawać w tym hotelu dłużej, niż to konieczne. Choć muszę przyznać, że jest całkiem przytulny
Zik podniósł się i zaczął niemrawo robić kółka po pokoju, jakby chciał się rozbudzić. Dopiero teraz Kosa uświadomił sobie, że od niezadowolonego trzmiela gorszy jest tylko niewyspany trzmiel. Możliwe więc, że budzenie go było złym pomysłem.
Obeszło się jednak bez dramatu i zwyczajowego klnięcia na Entiego oraz jego rodzinę wstecz aż do epoki kamienia. Po trzech minutach krążenia po pokoju Zik był już na tyle rozbudzony, że wiedział, gdzie właściwie jest.
– Bzz bzz bzz?
<< Co na śniadanie?>>
Entiri zajrzał do plecaka, który położył pod ścianą. Następnie westchnął głęboko i zasłonił twarz dłonią.
– Zdecydowanie za rzadko podróżuję bez torby podprzestrzennej.
– Bzz bzzt - bzzt?
<< Nie wziąłeś prowiantu?>>
– Czyli idziemy do sklepu, jeden jest niedaleko a i na ulicach nie widziałem Zombie.
Szybki spacer przez puste korytarze i spokojną ulicę doprowadził ich pod mały sklepik, który chyba miał umowę z hotelem biorąc pod uwagę podobny styl. Sklep był otwarty i miał standardowe drzwi.
W środku było czysto – nie walały się porzucone koszyki, podłoga była pokryta cienką warstwą kurzu, a półki uginały się od towaru. Mięso w lodówkach i pieczywo na regałach zdążyły już pokryć się pleśnią, ale nie one interesowały Entiriego. Ruszyli w stronę regału z konserwami, zaraz obok lodówki z napojami. Typowy osiedlowy układ: wszystko blisko, wszystko pod ręką.
Wybór był zaskakująco szeroki – od golonki w sosie własnym, przez gulasz, aż po konserwę tłuszczową. Nawet bigos się znalazł.
Sięgnął po zieloną puszkę turystycznej. Spojrzał na regał – i coś pękło.
Nie był to grom z jasnego nieba. Raczej nieproszony gość w głowie. Małe, natrętne wspomnienie.
Felsak. Korki. Porzucone auta z uchylonymi drzwiami.
Potem Keriso – sklepy rozszabrowane do ostatniej paczki ryżu.
Zansulo – już po wszystkim, tylko dym i cisza.
Za każdym razem, gdy pojawiały się zombie – pojawiał się chaos.
A tutaj? Nic.
Konserwa z brzdękiem upadła na podłogę. Kosa ruszył szybkim krokiem do wyjścia. Spojrzał na ulicę, obejrzał witrynę sklepową i futrynę drzwi, następnie stanął na srodku sklepu i dokładnie obejrzał każdą półkę. Podszedł do ragału z wodą.
– I habilitacja z bycia debilem. – Powiedział uderzając głową w regał.
Stał tak przez chwilę zbierając myśli i starając się uspokoić. Ruszył się dopiero, kiedy na jego ramieniu usiadł Zik.
– Bzz bzz? Bzz bzzt - bzzt
<< Co sie stało? Głupawka to nie twoja rzecz.>>
– Powiem ci później, jak zbiorę myśli. – Chwycił zgrzewkę wody, po czym dodał. – Zgarniemy kawę, coś do jedzenia i urządzimy sobie śniadanie na zapleczu. Tam wszystko wyjaśnię.
– Bzz bzz bzzt – bzzt.
<< W takim razie ja poproszę mus owocowy, w ostateczności miód.>>
Kosa przejrzał regały i zdjął z jednego słoik z płynnym miodem.
– Musu owocowego nie mają. Miód wielokwiatowy, pakowany rok temu... a nadal płynny.
– Bzz? Bzz bzz bzz.
<< Płynny? Powinien się skrystalizować poniżej roku. Ścierwo, ale jak się nie ma co się lubi...>>
– To się kradnie co popadnie, znam to.
Szybkie zakupy i znaleźli się na zapleczu. Entiri odkręcił słoik z miodem i postawił go na stole. Spróbował użyć magii, żeby podgrzać wodę w butelce. Wtedy też dowiedział się, że magia faktycznie nie działa poprawnie. Nie udało mu się podgrzać wody bezpośrednio, ale mógł stworzyć płomień. Szczęśliwie na zapleczu był jakiś garnek.
Zik w tym czasie wesoło siedział na krawędzi słoika i pobzykując cicho zajmował się miodem.
Kosa zagotował wodę na kawę. W sklepie nie było kubków dla trzmieli, więc Zikowi podał na łyżce. Potem zagotował makaron a na koniec pulpety ze słoika. Turystyczny klasyk.
– Bzz bzz bzz?
<< Więc co ustaliłeś?>>
– Pamiętasz Raccoon City?
– Bzz bzz? Bzz bzz bzzt - bzzt.
<< Czy pamiętam? Oczywiście, że tak, do tej pory zastanawiam się, dlaczego Nemezis tak się na mnie uwziął. Czy ja wyglądam na kogoś z ekipy Stars?>>
– Nie w tym rzecz. To było miasto w trakcie apokalipsy zombie. Przypomnij sobie jak wyglądało.
Zik zamilkł na chwilę, przywołując wspomnienia. Po kilku chwilach bzyknął.
– Bzz bzzt - bzzt!
<< Na królową matkę!>
– Prawda? Pomimo apokalipsy zombie wszędzie jest czysto. Zupełnie jakby była tak nagła, że ludzie nie zaczeli uciekać.
– Bzz bzz bzz. Bzz bzzt - bzzt?
<< Obleciałem całe miasto. Wszędzie tak to wyglądam jak mi to umknęło? I jak to się stało?>>
– Całej sekcji Z to umknęło, a przecież specjalizują się w takich rzeczach. Nie mógł to być wirus. Okres inkubacji i te sprawy. Nekromancja też nie, zostawiłaby wyraźne ślady.
– Bzz bzz bzz?
<< Więc co to było?>>
– Właśnie w tym rzecz, że nie wiem. Cokolwiek to było musiało w jednej chwili zmienić wszystkich w mieście. Nie mam pojęcia co to mogło spowodować, pierwszy raz widzę coś takiego.
Zik milczał. W fachu obiezysfera to było jedno z najgorszych zdań, które można było usłyszeć. A zwłaszcza z ust kogoś takiego jak Entiri.
– Ale to, że czegoś nie wiem oznacza tylko tyle, że czas najwyższy się dowiedzieć. – Entiri podniósł się w nagłym zastrzyku optymizmu, po czym dodał. – Skoro Delty nie ma w wieży, to nie będziemy ich szukać. Czas odwiedzić obóz badaczy IBE. Albo to, co z niego zostało.
– Bzz bzzt - bzzt? Bzz bzz.
<< Zawsze optymistyczny co? Masz rację, ruszamy.>>
***
– Bzz! Bzz bzz bzzt - bzzt.
<<Patrz, rozarium. Zbaczamy z trasy.>>
Szli przez miasto od mniej więcej trzydziestu minut i pokonali w tym czasie może kilometr. Jak na warunki miasta, które z uporem maniaka patrolowały oddziały zombie, tempo było całkiem przyzwoite.
Stali właśnie na dachu starej księgarni, kiedy Zik podniósł łeb i zafalował skrzydłami.
– Czekaj… Jakiej dokładnie rośliny ty tutaj szukasz?
– Bzz bzz bzz. Bzz!
<<Nie marudź. Chodź!>>
Kosa westchnął i spojrzał w kierunku, który wskazał Zik. Rosarium na rogu ulicy lśniło szklanym dachem w świetle popołudnia. Pod szkłem majaczyła zieleń — intensywna, nienaturalna. Jakby życie wciąż się tam upierało, choć wokół wszystko dawno zwiędło.
Droga do budynku nie była trudna, kilka kolejnych dachów i kawałek ulicą. Na tym terenie zombie było jakby mniej. Możliwe, że zbierały się bliżej głównego obozu sekcji Z.
Wejście było otwarte. Nie było słychać żadnego pojękiwania, ale Kosa trzymał broń w pogotowiu. Tuż za wejściem rozpościerał się pokryty zwiędłymi roślinami i zeschłą trawą plac. Jedynym wyjątkiem była mała, zielona plamka tuż pod dziurą w szklanej kopule budynku. Na zielonej plamce rosła pojedyncza, błękitna róża w rozkwicie.
Zik od razu do niej podleciał i zaczął bzyczeć.
– Bzz! Bzz bzz bzzt - bzzt.
<< Patrz! To najprawdziwsza róża z Va Se, rosną tylko w specyficznych warunkach masowych zgonów. Cudowna, wspaniała.>>
– Widzę, że już do reszty ci odtrzmieliło. – Podszedł do kwiatu, przykląkł przy nim, po czym dodał. – Ale tak, róże z Va Se to rzadkość, szczególnie tak piękne. Cenny składnik alchemiczny.
– Bzz bzz bzz. Bzz bzzt - bzzt!
<< Kwiat możesz sobie wziąć. Mnie chodzi o pyłek.>>
– Dobra, dlaczego ten pyłek jest taki ważny? Z tego, co wiem nie ma żadnych specjalnych właściwości i nie jest magiczny.
– Bzz. Bzz bzzt - bzzt.
<< Prawda. Jednak krzew Karachu zrodzi owoc tylko zapylony pyłkiem z takiej róży.>>
Kosa milczał przez chwilę, przetwarzając informację, po czym powiedział.
– I dalej twierdzisz, że nie masz obsesji?
Zik spojrzał na Kosę bardzo poważnie.
– Bzz bzz bzz.
<< Jestem trzmielem.>>
– I to argument, którego nie podważę.
Zik zebrał pyłek do specjalnej fiolki, którą włożył do torby noszonej nad odwłokiem. Było tam kilka innych fiolek, każda z nich miała oznaczenie z jakiego kwiatu pochodzi. Equliańskie trzmiele zawsze podchodziły do tej sprawy poważnie. Można powiedzieć, że to ich natura.
– Bzz, bzz bzz bzzt - bzzt.
<< Zrobione, zabieraj kwiat i wracamy na trasę.>>
Entiri zawahał się, po czym wstał.
– Zgarnę ją w drodze powrotnej. Róże z Va Se są bardzo delikatne, nie mam odpowiednie pojemnika. Może znajdziemy jakiś w obozie badawczym.
Opuścili rozarium i ruszyli w kierunku obozu IBE, który był już niedaleko.
Komentarze
Prześlij komentarz