Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 4

 




Kosa omiótł wzrokiem teren przed sobą: Liceum imienia Harsena Eria i boisko obok. Przez lunetę widział ludzi w czarno-szarym moro; na naszywkach mieli trupią czachę wpisaną w trójkąt. Bez wątpienia oddział Delta.

Dwóch ukrywało się za murkiem otaczającym boisko. Kosa widział ich plecy. Jeden z nich intensywnie palił papierosa, na ramieniu miał dodatkową naszywkę z płomieniem; drugi był bez cech szczególnych.

Płomyczek i… on się chyba Liam nazywał.

Kolejne dwie postaci: mężczyzna opatrywał nogę kobiety. Obok leżała torba z czerwonym krzyżem i karabin z lunetą.

To pewnie Doktorek i Zajączek.

Po lewej stronie trybun – kolejna dwójka. Bliźniaczki. Jedna miała na ramieniu naszywkę w kształcie słońca.

A to Promyczek i dowódca, Sopelek.

Delta była przyciśnięta precyzyjnym ogniem i nie mogła się zbytnio ruszyć.

Entiri stał na dachu kabiny żurawia, ustawionego nieopodal. Widział snajpera na dachu budynku po prawej. Biało-szary mundur z oliwkowymi akcentami – bez wątpienia człowiek IBE, ale poruszał się nienaturalnie.

Zdecydowanie zombie. Inaczej nie strzelałby do Delty.

Nie wiedział, ilu jeszcze jest snajperów, ale oddział IBE liczył osiem osób, więc należało liczyć właśnie tylu.

Odblokował zatrzaski lufy i odsunął ją jednym, pewnym ruchem. Z pleców odpiął dłuższy wariant, przechowywany w specjalnym uchwycie przy plecaku. Wsunął ją na miejsce – zatrzaski zamknęły się z głuchym kliknięciem.

Przesunął zamek do połowy. Ogranicznik wystawał delikatnie spod komory – wystarczyło szarpnięcie, by go wyjąć. Wsunął magazynek z pełnowymiarową amunicją typu Mauser. Zamek do końca. Gotowe.

Z karabinka zrobił się karabin wyborowy. Cała konwersja nie zajęła nawet pół minuty.

Entiri kucnął i przymierzył się do strzału. Przez lunetę wyraźnie widział pozycję dwóch zombie. Jeden leżał płasko na dachu i celował w trybuny, drugi był w środku budynku – lufa wystawała przez okno.

– Zik, jak szybko dasz radę tam dolecieć? – rozległ się cichy i spokojny głos.

– Bzz bzz.
<<Poniżej minuty.>>

Zik przeleciał przed twarzą Kosy, usiadł na zamku karabinu i spojrzał przez lunetę.
– Bzzt-bzzt? Bzz bzz bzz?
<<Zombie IBE? Mam znaleźć pozostałych strzelców?>>

– Z tej pozycji widzę tylko dwóch. Szukasz pozostałej szóstki. Jesteś dość wyraźny z tym białym odwłokiem, więc będę cię miał na oku.

– Bzz bzz!
<<Robi się!>>

Trzmiel ruszył na zwiad, a Kosa pociągnął za spust – pierwszy zlikwidowany.

Wystrzał nie przeszedł bez echa. Liam poderwał głowę, rozejrzał się czujnie i po chwili spojrzał w górę. Musiał dostrzec Entiriego, bo powiedział coś do Płomyczka. Ten szybko zmienił magazynek, wychylił się zza trybun i oddał kilka krótkich serii. W powietrzu pojawiły się smugi – pociski smugowe.

Kosa od razu zrozumiał, o co chodzi.

– Dobre zagranie – mruknął, przesuwając lunetę w kierunku wyznaczonego celu.

Po chwili zauważył cień w oknie. Pociągnął za spust. Zaraz potem – kolejny cel, kolejny strzał. To już trzech.

Huk. Metaliczny dźwięk rozdarł powietrze. Kula trafiła w kabinę tuż pod Entirim. Kosa kątem oka dostrzegł błysk wystrzału. Skierował tam lufę i strzelił. Posłaniec śmierci trafił truposza między oczy. Czwarty.

Kolejna kula świsnęła mu nad uchem. Odsunął się od krawędzi i padł płasko na dachu kabiny. Usłyszał jeszcze dwa wystrzały. Odczołgał się do tyłu, wrócił do kabiny i odczekał chwilę. Nic. Żadnego wystrzału.

Może i umieją celnie strzelać i coś tam wiedzą o taktyce, ale inteligentne chyba nie są.

Odczepił lunetę od karabinu i ostrożnie wyjrzał przez drzwi kabiny.

Zik wisiał przy oknie drugiego piętra po prawej. Spojrzał w dół – Sopelek i Promyczek się ruszyły, wchodziły do budynku po lewej.

Kosa doczepił lunetę do karabinu i ponownie ustawił się przy drzwiach. W myślach przywołał słowa pewnego znajomego:

„Dostrzeżesz go jako ruch, nie jako postać.”

Wcelował się w okno, przy którym był Zik. Czekał.

Po chwili, która zdawała się wiecznością, zobaczył ruch. Pociągnął za spust.
Kolejny snajper wyciągnięty. Zostało trzech.

Kosa obserwował Zika. Trzmiel zaczął intensywnie się przemieszczać, a Entiri ledwo za nim nadążał. Podleciał do kolejnego okna i usiadł na parapecie. Przez pobliskie okna Kosa dostrzegł skradających się żołnierzy Delty.

Chwila ciszy. Kosa oddał strzał w okno i trafił w szafę stojącą w pokoju. Chciał tylko zwrócić uwagę zombie – i udało się to perfekcyjnie.

Snajper wychylił się, wycelował w Kosę – i celny strzał Sopelka posłał go na deski.
Nie ma to jak wojskowa współpraca.

Kolejny snajper wychylił głowę. Celował w Promyczek. Kosa miał go na widoku, więc posłał kolejną kulę. Siódmy zdjęty.

Ósmego wskazał Zik. Truposz chował się za nadbudówką na dachu budynku, do którego weszła Delta. Entiri mógł jedynie czekać.

Drzwi nadbudówki się uchyliły. To było wejście do klatki schodowej, z którego wyszły bliźniaczki. Promyczek po cichu obeszła nadbudówkę z lewej. Sopelek machnęła lufą – polecenie wystrzału.

– Czyli znowu robię za wabik – mruknął pod nosem.

Strzelił. Zombie się wychylił i przygotował do strzału. Dostał kulkę w bok głowy. Ostatni snajper ściągnięty.

Entiri odetchnął głęboko i zapalił papierosa.

– Zdecydowanie nie nadaję się do tej roboty – mruknął do siebie.

Zmiana lufy na krótszą, włożenie ogranicznika w zamek i załadowanie amunicji Kurz. Odpiął też lunetę – na bliskich dystansach polegał na muszce i szczerbince. Schował lunetę do plecaka i przytroczył długą lufę.

Zszedł po drabinie żurawia i udał się w kierunku liceum. Poza zombie snajperami nie widział w okolicy żadnego zagrożenia – ale w takim miejscu nigdy nic nie wiadomo. Dlatego trzymał broń w pogotowiu.


***

Przy wejściu do szkoły czekał Liam. Stał oparty o ścianę obok drzwi i wyglądał na rozluźnionego, choć jego czujne oczy nieustannie śledziły otoczenie.

– Myślałem, że baza przysłała profesjonalne wsparcie, a to tylko ty – zażartował, gdy zobaczył Kosę.

– Gdyby mieli przysłać specjalistów, musielibyście najpierw złożyć dziesięciostronicową prośbę o wsparcie. Bez niej macie tylko mnie – odparł Entiri, wystawiając język.

Uścisnęli się serdecznie. W takich warunkach każda pomoc była mile widziana.

– Chodź, zaprowadzę cię do stołówki. Sopelek chce z tobą porozmawiać, Doktorek obejrzeć, a jak wychodziłem, Płomyczek właśnie wrzucał do garnka kaszę gryczaną.

– Czyli załapię się na żarełko. A swoją drogą – ostatnim razem, gdy was widziałem, mieliście problem z wyborem ksywy dla ciebie. Jak poszło?

– Jestem zwiadowcą zespołu, więc Promyczek przez bite dwa tygodnie miotała się między "szczurkiem" a "pasikonikiem". Ostatecznie padło na "myszkę". Wiesz, brak cech szczególnych.

– Ooo? To dziwne. Przecież jesteś szczególnym cymbałem – rzucił Kosa ze szczerym uśmiechem.

– Oż ty... – nie dokończył. Entiri przerwał mu w pół zdania.

– I dalej mnie zadziwia, że trzymacie się tych kretyńsko uroczych pseudonimów.

– Z dwóch powodów. Po pierwsze – po prostu nam się podobają. Idealnie pasują do takiej bandy wariatów jak my. Po drugie – Promyczkowi byłoby przykro, gdybyśmy z tym skończyli.

– A do tego dopuścić nie można.

W stołówce panował sielankowy spokój. Płomyczek stał przy wielkim garnku, ubrany w fartuch z napisem „Najlepsza Kucharka” – najpewniej zarekwirowanym z kuchni. Doktorek siedział przy stole i przeglądał zapasy ze swojej torby medycznej. Notował, czego ma pod dostatkiem, a co trzeba uzupełnić. Obok niego Zajączek ze skupieniem czyściła swój czterotaktowy karabin.

Przy drugim stole siedzieli Promyczek i Sopelek. Kosa dostrzegł też Zika, który zaległ płasko na blacie, wyglądając jak pluszowy dywanik. Trzmiel pobzykiwał z zadowoleniem, głaskany przez Promyczek. Sopelek obserwowała tę scenę z chłodnym dystansem. W jej oczach tliło się pytanie: „Jaki to ma sens?”

Gdy Liam i Entiri weszli do pomieszczenia, Doktorek natychmiast wstał i złapał Kosę za ramię. Pociągnął go do stołu i posadził na ławce.

– Co jest, Doktorku? – rzucił Kosa z uśmiechem. Był to cytat z pewnego gadającego królika, który kiedyś zwrócił się tak do medyka zespołu – i tak już zostało.

– Jak się czujesz? Masz ostatnio bóle głowy, nudności albo spadki energii?

Kosa potarł podbródek.

– W sumie… teraz, jak o tym wspominasz, faktycznie czuję się ostatnio trochę gorzej.

Zamilkł. Doktorek wpatrywał się w niego wyczekująco, jakby czekał, aż w Entirim coś zaskoczy. I rzeczywiście – po chwili zaskoczyło.

– W mieście nadal mamy podwyższone promieniowanie, prawda?

– Dokładnie. Bez cykania Geigera łatwo o tym zapomnieć. Masz przy sobie anty-rad?

Kosa sięgnął do plecaka, wyjął z apteczki ampułko-strzykawkę, podwinął rękaw i wstrzyknął sobie zawartość w lewe ramię.

Doktorek skinął z aprobatą i wręczył mu lizaka. Potem przykleił mu na czoło naklejkę z napisem „Dzielny Pacjent”. Kosa zauważył, że Zajączek miała identyczną.

Oddział Delta miał swoje zasady. Jedną z nich było to, że nikt się nie wpieprza, kiedy medyk pracuje. Kiedy Doktorek skończył sprawdzać Entiriego, podeszła do niego Sopelek.

– Dzięki za wsparcie z dachu. Sytuacja była nieciekawa. Nie wiedziałam, że jesteś snajperem – powiedziała swoim zwyczajowym, wypranym z emocji tonem.

– Bo nie jestem. Nie mam cierpliwości do takiej zabawy. Gdyby te truposze były choć w połowie tak dobre jak Zajączek, zdjęłyby mnie po pierwszym strzale.

– Pomimo bycia lepszym strzelcem i tak dostałam kulkę – dorzuciła Zajączek, wzruszając ramionami.

– Nie zadręczaj się. Wzięli nas z zaskoczenia – powiedziała Promyczek, dalej głaszcząc trzmiela. Jej głos był czuły, melodyjny.

– Swoją drogą… sprawdziliście tych truposzy?

– Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać – Sopelek usiadła obok niego i dodała: – To zdecydowanie byli ludzie IBE. Co ciekawe – nie mieli przy sobie nieśmiertelników.

– Czyli ktoś zabrał je wcześniej. Zgaduję, że masz coś jeszcze?

Sopelek sięgnęła do torby i wyjęła mapę, którą rozłożyła na stole.

– Kiedy dostaliśmy informację o IBE, od razu coś mi śmierdziało. Szczególnie to, że Beta nie znalazła żadnych śladów. Przyszliśmy do liceum, żeby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyli – i napatoczył się ten oddział zombie-snajperów. Przy kapitanie znalazłam tę mapę.

Mapa miasta była zabrudzona w kilku miejscach i postrzępiona na brzegach. Zaznaczono na niej tylko jeden punkt. Co ciekawe – nie dało się z niej wyczytać, co to za miejsce.

– Chcę sprawdzić ten budynek. Dołączycie się z Zikiem?

– Bzz bzz.
<< Jestem za. >>

– Dostałem od Trzmielerała rozkaz, żeby znaleźć oddział IBE, więc… chyba nie bardzo mam wybór. To nasz jedyny trop.

– Ruszamy, jak tylko Płomyczek spróbuje nas otruć – rzuciła wesoło Zajączek.

– To tylko gulasz z puszki! Owszem, trochę po terminie, ale bez przesady! Poza tym, dlaczego to ja gotuję?

– Bo ja oberwałam w nogę i kiepsko u mnie z chodzeniem, Doktorek był zajęty łataniem mnie, Myszkę wysłaliśmy po Kosę, Promyczek gotowała ostatnio, a Sopelek poprzednim razem dolała do garnka kwasu siarkowego, bo zupa była za słona.

– W wyniku hydrolizy powstają monosacharydy… – broniła się Sopelek.

– Następnym razem po prostu dosyp cukru.

Kosa spojrzał na Zajączka i uniósł brew. Ta kobieta zwykle była spokojna.

– Dobra, skąd ten nagły wybuch?

– Jest sfrustrowana. Prawdopodobnie chodzi o to, że miała być gwiazdą walki snajperów, ale oberwała i musiał nas ratować – jej zdaniem – snajper trzeciorzędny.

Cisza. Wszyscy spojrzeli na Zajączka, czekając na jej reakcję. Nawet Zik się zainteresował.

– Zaczynam dostrzegać poważne wady posiadania empaty w drużynie – wycedziła przez zęby, po czym dodała: – A przez tę nogę nie mogę brać udziału w dalszej akcji.

– Baba bez bolca…

Butelka wody, rzucona przez Promyczek, trafiła Płomyczka w głowę, skutecznie przerywając przysłowie.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na Promyczek.

– No co? Sam się prosił.

– Wracając do tematu. Zik, przyjrzyj się tej mapie – może byłeś w okolicy i coś rozpoznajesz – powiedział Kosa, po czym zwrócił się do Doktorka: – Może dasz jej jakiś eliksir regeneracyjny?

– Chciałbym, ale przez tę… burzę many wokół nie wiem, czy zadziała.

Entiri spojrzał na niego zdziwiony.

– „Burza many”? Dobre, podoba mi się. Mogę spróbować ustabilizować przepływ magiczny. Wtedy powinno zadziałać.

Sopelek tylko kiwnęła głową. Zgoda udzielona.

Entiri zabrał się do pracy.

Wyjął z torby talię kart do gry. Pudełko było zużyte, krawędzie postrzępione. Karty wysunęły się lekko oporne, jakby miały za sobą niejedno – i nie tylko grę.

Wyciągnął pięć.

Przysiadł na podłodze. Przed sobą położył króla karo, za sobą króla trefl. Po lewej i prawej – ósemki w tych samych kolorach.
W lewej dłoni trzymał asa pik.

Machnął prawą ręką. Z futerału przy pasku wyleciało kilka innych kart – zupełnie białych. Po sekundzie pojawiły się na nich znaki, pulsujące bladym, niebieskim światłem. Zawisły w powietrzu wokół niego.

Powstał krąg. Dwa metry średnicy. Kosa stał w jego centrum.

Mruknął inkantację.
Poczuł, jak wszystko się uspokaja.

– Gotowe. Wokół mnie panuje cisza.

Zajączek, podpierana przez Doktorka, ostrożnie weszła do kręgu. Ten wyjął z kieszeni małą fiolkę z czerwonym płynem i podał jej do wypicia.

– Nie ma to jak porządna mikstura lecznicza – mruknęła, gdy rana na nodze zaczęła się zasklepiać.

Stanęła pewnie na własnych nogach.

– Gotowe – rzucił Doktorek w stronę Kosy.

Nie było odpowiedzi.

Entiri zmarszczył brwi.
W tej samej chwili oślepiający błysk rozdarł przestrzeń.
Karty uniosły się gwałtownie i rozsypały po całym pomieszczeniu jak porwane wiatrem liście.
Potężna siła cisnęła Kosą w tył – przeleciał przez pół sali i z hukiem grzmotnął plecami o ścianę. Osunął się bezwładnie na podłogę.
Doktorek był przy nim niemal natychmiast. Klęknął, przyłożył dwa palce do jego szyi.
– Słyszysz mnie? Oddychasz? Wiesz, gdzie jesteś?

Entiri jęknął. Przez chwilę próbował złapać oddech.

– To było… sam nie wiem… Jakby miliony dusz rozerwano na strzępy… i zlepiono z powrotem w coś… nienaturalnego.
Wytwór skrzywionego umysłu.

Chciał się podnieść, ale zawrót głowy zmusił go do oparcia się o ścianę.

– Coś tu jest bardzo, bardzo nie tak.

– Czy to powinno tak wyglądać? – zapytała Zajączek, pomagając mu wstać.

– Zazwyczaj jeśli tworzę magiczną eksplozję, to celowo. Zik, wiesz coś o tej mapie?

– Bzz bzzt – bzzt.
<<Ty się sobą lepiej martw. Żebra masz całe?>>

– Nic mi nie jest. Nie pierwszy raz ląduję na ścianie odepchnięty tajemną mocą… i pewnie nie ostatni – odpowiedział lekko zirytowany. – Mapa?

Zik podleciał bliżej i spojrzał mu w oczy.

– Bzz bzz bzz. Bzzt – bzzt.
<<Podczas zwiadu widziałem tam laboratorium. Wokół roiło się od zombie. >>

– Czyli mamy trop. Ruszamy po posiłku – rzuciła chłodno Sopelek.

Kosa spojrzał na rozsypane karty, leżące wokół kręgu. Na asie pik widniał wypalony fioletowy znak, którego nie rozpoznawał.

– I mam wrażenie, że będzie już tylko dziwniej – mruknął, oglądając kartę.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3