Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 9



Pobudka była zdecydowanie ciekawa. Sufit, którego nie znał, pościel, której nie widział…  zdecydowanie nie jego piżama. Przynajmniej przytulająca go kobieta była znajoma. Można powiedzieć, że było przyjemnie.

Podniósł rękę, żeby przetrzeć oczy… i zatrzymał się w połowie. Paznokcie były starannie pomalowane ładnym, czerwonym lakierem.

– Zdecydowanie nie pasuje mi do oczu – stwierdził tonem, jakby komentował pogodę.

– Ale pasuje do moich – odezwała się Velira lekko zaspanym głosem.

– Jakaś aluzja do tego, że jestem twój?

– Jeszcze się taka nie urodziła, co by była w stanie cię usidlić. Wiem z autopsji.

– Swoją drogą, dzięki za proszki nasenne. Prawdopodobnie nie dałbym rady się oderwać od tablicy.

– Źle obliczyłam dawkę. Zasnąłeś tuż po tym, jak weszliśmy do mojej kajuty. W takich chwilach cieszę się, że nie jesteś ważącym ponad sto kilo mięśniakiem.

– Do usług… Przypuszczam, że jeżeli zaraz nie wstaniemy, to spóźnimy się na spotkanie w konferencyjnej.

Velira ziewnęła i przeciągnęła się jak kot. Jednak nie zamierzała wstawać.

– Jest po siódmej, więc już się spóźniliśmy. Seraya pewnie przełoży spotkanie na dziewiątą… Już się przyzwyczaiła, że nie jestem w stanie wstać na siódmą.

– Trzymaj ją przy sobie i nie puszczaj. Taki pierwszy oficer to skarb.

– Właśnie dlatego zaciągam ją do łóżka za każdym razem, kiedy zaczyna myśleć o zmianie pracy.

Kajuta była dość ciasna – ot, łóżko, szafka nocna, biurko z terminalem i szafa. Tu i tam można było dostrzec jakiegoś pluszaka, a na prawo od szafy były drzwi do łazienki z umywalką, prysznicem i pralką – zalety bycia kapitanem.

Po kolejnych dziesięciu minutach leżenia udało im się w końcu wstać. Kosa chciał chwycić za swoje, leżące na podłodze ubrania, ale Velira go powstrzymała.

– Z tego, co wiem, spędziłeś w tych ciuchach trzy dni. Powinieneś się przebrać.

– Nie wziąłem ze sobą torby podprzestrzennej z powodu anomalii w mieście, więc nie mam ubrań na zmianę.

Velira rzuciła mu wyjątkowo psotliwe spojrzenie, które Entiri znał doskonale. Wiedział, że wywołał sztorm, którego nie będzie w stanie powstrzymać. Zaczynał żałować, że nie ugryzł się w język.

"Niech się dzieje wola nieba… z nią się zawsze zgadzać trzeba."

Westchnął w duchu, przyjmując swój los z godnością filozofa i twarzą skazańca.

***

O godzinie dziewiątej wszyscy zebrali się w sali konferencyjnej. Gęś z sobie tylko znanego powodu dalej siedziała na fotelu w rogu. Nie przeszkadzała, więc nikt nie próbował jej wygonić.

Przy białej tablicy stali Seraya i Hasel z Gerumem na ramieniu. Właśnie omawiali zapisy na tablicy, kiedy do sali weszła Velira cała w skowronkach oraz trochę mniej skowronkowy Kosa.

– Kosa, wiesz, że nie powinniśmy zmieniać grafiku, żebyś mógł sobie pospać, prawda? – zapytał Hasel, nie odwracając się w jego stronę.

– Wybacz, pułkowniku, ale proszki nasenne nie wybierają, kiedy się obudzisz. Szczególnie podane w kawie.

– To akurat najmniej istotne… Pff… Kosa, co ty masz na sobie? – Stojąca obok Sopelek Promyczek, którą wypuścili z ambulatorium, za wszelką cenę starała się nie roześmiać. – I o co chodzi z tymi paznokciami?

W tym momencie trio stojące przy tablicy odwróciło się w stronę wejścia.

Velira miała na twarzy cwaniacki uśmieszek.

Kosa był ubrany w granatowo-biały mundur floty Endoriańskiej. Taki sam jak reszta załogi. Oznaczenia na pagonach wskazywały na stopień pułkownika.

Velira z premedytacją ubrała go w ten mundur tuż po tym, jak wrzuciła jego ubrania do pralki.

– Endorianie lepiej płacą, więc zmieniłem robotę… tyle. A co do paznokci… – płynnym ruchem przeczesał swoje długie włosy. – Jestem bajeczny.

Wyraźnie robił sobie jaja.

Teraz zdecydowana większość osób na sali starała się nie roześmiać. Promyczek i Velira nie wytrzymały. Śmiech wypełnił salę.

Po krótkiej chwili głośnym chrząknięciem przerwała go Seraya.

– Pani kapitan, obawiam się, że mundur Entiriego narusza co najmniej kilka przepisów…

Rozpoznając początek długiego wywodu, Kosa uciął go w zarodku.

– Zgodnie z paragrafem dwudziestym piątym, punktem trzecim prawa o nie-Endorianach, za liczne zasługi dla ludności Endory, zostałem uznany Endorianinem honoris causa, po zasługach w wojnie z Wersiu wyniesionym do rangi pułkownika – powiedział precyzyjnym, urzędniczym tonem.

Sala ucichła. Nikt nie wiedział, czy mówi poważnie, czy znowu sobie żartuje. Dopiero po chwili, po sprawdzeniu notatek w systemie, odezwała się Seraya.

– A psycholog zapewniał mnie, że Entiri rzucający paragrafami nie istnieje… Pani kapitan…

– Jeśli chcesz mnie zapytać o to, czy wiedziałam o tym fakcie i z premedytacją trzymałam w szafie ten mundur właśnie na tę okazję, to nie mam pojęcia, o czym mówisz.

Nie wytrzymali, cała sala wybuchła śmiechem. Promyczek, łapiąc się za brzuch, próbowała wytłumaczyć Sopelek, o co chodzi, ale nie było to potrzebne. Bliźniaczka wiedziała, o co chodzi – nie było to dla niej śmieszne.
Nawet trzmielerał Gerum tarzał się po stole.

Po kilku minutach w sali znowu panował spokój.

– Ale wciąż… „Endorianin honoris causa” – strasznie to spłyciłeś, Kosa – odezwała się Velira.

– Nie zamierzam używać faktycznego tytułu. Jest po prostu straszny i starszyzna powinna już go zmienić.

– Bzz… bzz bzz. Bzzt?
<<Fakt… jakbym miał taki tytuł, spaliłbym się ze wstydu. Zaczynamy?>>

Obecni na sali Endorianie nie mieli pojęcia, co oznaczają pobzykiwania Geruma. Wyjątkiem była Velira – przez mnogość wspólnych operacji rozumiała trzy po trzy. Nie zawsze była kapitanem statku towarowego – to był po prostu najnowszy przydział.
Pomimo wielu lat badań, zausznice tłumaczące nie radziły sobie z bzyczeniem trzmieli – wciąż nie było wiadomo dlaczego. Dlatego Hasel wcielił się w rolę tłumacza.

Zaczęło się od raportu, który zdał Bumblee Bee po tym, jak wyleczyli mu skrzydło. Żadnych nowych informacji i przysięga ostrego wykładu, który urządzi całemu zespołowi. Jak już ich wskrzeszą.

Potem był długi raport Kosy, który okazjonalnie uzupełniała Velira. Składał się głównie z domysłów podpartych szczątkowymi dowodami, jednak zebranym to wystarczyło.
Po skończonym wywodzie odezwał się Gerum.

– Bzz bzz. Bzzt-bzzt bzz.
<<Świetna robota. Nawet jeśli to tylko domysły, to wyślę raport do centrali. Kiedy skończymy tutaj, przetrzepiemy pozostałe państwa na Erutil od piwnicy po dach i dowiemy się wszystkiego. Nikt bezkarnie nie atakuje naszych sojuszników.>>

Niewprawne oko by tego nie zauważyło, ale Gerum był wściekły. Ludobójstwo? Na jego warcie?

– Zgodnie z odprawą marszałka ST Akasza miała wam asystować w ewakuacji ze strefy operacyjnej. Co chcecie tam jeszcze robić? – zaciekawiła się Seraya.

– Mamy tylko jeden trop, którym możemy pójść… trzeba zejść do ruin elektrowni – odpowiedział Hasel.

Na te słowa gęś zerwała się na nogi i zeskoczyła z krzesła. Zaczęła obłąkańczo gęgać i machać skrzydłami. Strażnik wbiegł do pokoju i próbował ją złapać, ale ona wskoczyła na stół i dalej gęgała.

– O co jej znowu chodzi? Ostatnim razem darła się tak przed początkiem oblężenia.

W tym momencie Entiriego uderzyło zrozumienie. Było ciężkie i porównywalne do uderzenia patelnią.

Drzewo próbowało się porozumieć…

Strażnik już miał chwycić gęś, kiedy Kosa powstrzymał go gestem.
Przeszedł przed gęś.

– Stop, stop. Spokojnie, nikt nigdzie nie idzie… jeszcze. Może to efekt zaledwie czterech godzin snu, ale… spróbujmy. Gęgnij raz na „nie”, dwa razy na „tak”.

– Gę gę.

– Dobra, to mógł być przypadek… Czy jesteś żubrem?

– Gę.

– Czyli jesteś gęsią.

– Gę gę.

– Dobra, to pewne. Mamy świadka… i to bardzo nietypowego.

Na sali zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli na Entiriego z powątpiewaniem. Tylko Velira uśmiechała się pod nosem.

– Bzz… bzz bzz.
<<Kosa… nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Dobrze się czujesz? Gęś raczej nie może być świadkiem. To pewnie przypadek…>>

– Powiedział Equliański trzmiel w generalskiej czapce porozumiewający się bzyczeniem. Czy to naprawdę najdziwniejsza rzecz, jaką widziałeś w życiu?

– Bzz.
<<Pas.>>

– To będzie bardzo ciekawe – rzuciła Velira, chwytając za kartkę i długopis.

***

Przesłuchiwanie kogoś, kto może odpowiadać tylko „tak” lub „nie”, jest procesem nużącym, czasochłonnym i bardzo męczącym. W ciągu następnych dwóch godzin uczestnicy narady powoli się wykruszali i rozchodzili do swoich zadań.
Starali się pytać o wszystko, co przyszło im do głowy. Gęś odpowiadała sumiennie, jednak był problem: odpowiedzi były niejasne.

W pewnym momencie, przez pomyłkę, Velira zadała pytanie, które już padło — i dostała inną odpowiedź.
Nie wyglądało to jednak na sabotaż. Gęś wydawała się być bardzo zirytowana. W pewnym momencie w ogóle przestała gęgać. Zamiast tego waliła dziobem w stół z zapałem i werwą głodnego kurczaka.

– I tyle z naszego świadka. Zresztą, odpowiedzi i tak nie były zbyt pomocne – powiedziała Velira, patrząc na notatki.

Kosa jednak słuchał. Wcześniej Bumblee Bee też tupał komunikaty...
Wtedy to usłyszał.

– Kreska, krzyżyk, kółko… Podane alfabetem Morse’a… No tak!

Chwycił za pustą kartkę, położył ją przed gęsią i wetknął jej w dziób długopis.
A gęś zaczęła pisać — najpierw wkurzona, później coraz spokojniej. Kartka powoli zapełniała się symbolami.

– Nie rozumiem… to nie jest kod Obieżysferski – stwierdził Hasel.

– To nie jest też nic z systemu Endoriańskiego… ani z Erutil – rzuciła Seraya.

Velira rzuciła Entiriemu wymowne spojrzenie.

– Pusty nieśmiertelnik należał do doktora Arna Tevela. Był dowódcą oddziału ekspedycyjnego IBE i przy okazji oficerem łącznikowym. Bardzo dobrym, jak widać.

Kosa zaczął starannie analizować symbole na kartce, wziął kolejną, czystą i zaczął pisać.

– Kółka, krzyżyki, kropki, kreski, ukośniki i linie równoległe. To alfabet akseliotyczny. Dam radę to odszyfrować.

– Bzz bzz bzzt
<< Nigdy o tym nie słyszałem. >>

– Nic dziwnego. Pochodzi jeszcze sprzed założenia Equlis. Cholera, ten alfabet był w użyciu jeszcze przed wojną z Trihexą – wyjaśnił Kosa.

– Jest aż tak stary? – Seraya była wyraźnie zdziwiona.

– Jeszcze starszy. Na tyle, że zausznice go nie łapią – Entiri uśmiechnął się, tłumacząc dalej.

W ciągu następnych piętnastu minut gęś przestała pisać. Usiadła na stole i zajęła się… byciem gęsią — schowała głowę pod skrzydło.

Kosie zeszło trochę dłużej, ale po kolejnych kilku minutach miał wszystko przetłumaczone.
Usiadł z kartką papieru na krześle.

– Dobra, to będzie dziwne, ale przełomowe. Na początek: nieśmiertelnik jest pusty, bo dusza Arna Tevela jakimś zbiegiem okoliczności została pochwycona.

– Co?! – jednoczesna reakcja Promyczek, Sopelka, Hasela i Geruma.

– Czy nieśmiertelniki nie mają przypadkiem priorytetu? – zapytała Velira.

– Mają, więc to nie powinno się wydarzyć. Później będziemy to roztrząsać. Wedle tego, co napisał, dusze wszystkich zarażonych trafiły do jednego miejsca. Nazwali to roboczo „kolektywem dusz”. Sam wirus też jest świadomy i kontroluje wszystkie zombie… nie licząc gęsi i drzewa w laboratorium botanicznym.

– Ale… przecież to głupie. Dlaczego miałby zostawić tak ważny element jak gęś? Przekazuje nam teraz informacje – Hasel był szczerze zdziwiony.

– Ponoć to arogancja. Wirus nie uważa nas za zagrożenie – odpowiedział Kosa.

– Bzz bzz bzz?
<< Dlaczego nie skontaktował się wcześniej? Gęś była w bazie od kilku dni. >>

– „Wybaczcie, że dopiero teraz, ale naprawdę ciężko było mi przekonać co poniektórych, żeby oddali gęś komuś, kto jest, kurwa, oficerem łączności.” Z tego, co pisze, jest też duży szum informacyjny. Ci ze słabą wolą są scalani w jeden byt i używani jako biblioteka dla wirusa. Ci z silną — unoszą się na powierzchni i gadają przez gęś.

Pomruk zrozumienia przeszedł przez salę.

– Dalej… napisał, że jakiś czas rozmawiał… a raczej rezonował? Istniał? Sam nie do końca wie, z profesorem Zighardem Korrem, który pracował nad generatorem razem z Adrianem Vorekiem. Zighard wysnuł teorię: biomagiczna fala informacji zmieniła geny istot, przez które przeszła. Działało to jednak tylko na istoty humanoidalne i drzewo z projektu „Sejf Gai”. Gęś została zarażona później. Nie wie jak.

– Biomagiczna fala informacji? – powtórzyła Velira z wyraźnym szokiem. – Niedobrze, bardzo niedobrze. Skoro generator wyprodukował coś takiego, to musieli użyć jako źródła zasilania jakiegoś potężnego, magicznego artefaktu. Prawdopodobnie powiązanego w jakiś sposób z duszą.

Kosa pokiwał głową.

– Jako rdzenia użyli Serca Erutil.

Hasel zerwał się na równe nogi. Krzesło uderzyło o podłogę.

– Kosa… – przełknął ciężko ślinę. – Proszę, powiedz mi, że masz coś, co obala tę teorię… cokolwiek…

Entiri spojrzał na niego zmęczonym spojrzeniem.

– Chciałbym mieć coś takiego. Problem polega na tym, że to jedyny artefakt, który pasuje i był w ich zasięgu. Użyli filaru całej swojej cywilizacji jak jebanej baterii.

– Ale to oznacza, że… czas reakcji na katastrofę nie ma znaczenia. Jeśli Serce Erutil zostało w jakikolwiek sposób spaczone, nie będziemy mogli nic zrobić – rzuciła Velira.

– Stawka też nie jest mała. W kolektywie znajduje się ponad sto pięćdziesiąt milionów dusz. Dodatkowo wirus kombinuje coś w samej elektrowni. Nie wiadomo do końca co.

Wszyscy poczuli powagę całej sytuacji. Nawet Sopelek wiedziała, że sytuacja jest bardzo zła. Ciszę przerwał Gerum.

– Bzz bzz bzzt?
<< Jest coś jeszcze? >>

– Tak. Okazuje się, że anomalia panująca w mieście została wywołana przez kolektyw. Zrobili to, żeby maksymalnie spowolnić ekspansję wirusa — planował wysłać zombie na kontynent, żeby się rozprzestrzenić. Brak elektroniki mocno go spowolnił. Arn nie był w stanie powiedzieć, w jaki sposób wywołali anomalię.

– Bzz bzz. Bzz bzzt.
<< Wszystko jasne. Trzeba sprawdzić, co się stało z Sercem, i pokrzyżować plany wirusa. Musimy zejść do elektrowni. >>

****


Na marginesie – przez większość publikacji byłem gułą i nie zauważyłem, że komentarze były zablokowane dla osób bez konta. Już naprawione. Teraz każdy może się wyżyć… tzn. zostawić opinię. Nawet anonimowo.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 4

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3