Witamy w Piekle. Rozdział 1 - Raport Deyera

 

Nie minęło nawet pół godziny od wydarzeń na stołówce ST Akaszy, kiedy Entiri wypadł z portalu w swoim domu, konkretnie w warsztacie. Otwieranie portalu międzywymiarowego z taką precyzją za pomocą magii nie było trudne, tylko cholernie męczące.

Podbiegł do swojego biurka zrzucając z ramienia plecak, uruchomił komputer. Fotel zaskrzypiał lekko, kiedy w nim usiadł. Wysłał do centrali zapytanie o grupę obieżysferów, z którą ruszył Deyer. Owszem, raport, który otrzymał na statku był dość dokładny, ale miał nadzieję, że w te pół godziny dowiedzieli się czegoś więcej.

Odzew przyszedł szybko, pełny, pięciostronicowy raport z dokładną analizą zdarzenia, po szybkim przejrzeniu go powiedział tylko jedno słowo.
Bezużyteczny.
Dodatkowe trzy strony analizy nie wykazały absolutnie nic. Zaczynał powoli myśleć, że ktoś robi sobie z niego jaja.

– No nic, trzeba się przygotować… Ale najpierw zajrzę do Laury, mam różę z Va Se do sprzedania.

Wyjął z szafki karwasz z “Klepsydrą” – prostym urządzeniem portalowym. Nazwa pochodziła od wzoru klepsydry na obudowie. Z plecaka wyjął pojemnik z różą.

Otworzył portal i od razu do niego wskoczył.

***

Wyjście z portalu było dość blisko, bo w dzielnicy rzemieślników w Kantarii. Z powodu późnej godziny ulice były już lekko opustoszałe, ale sklep botaniczny “Wiązanka” był nadal czynny.

Wnętrze nie było jakieś specjalne, pomijając fakt kompletnego i nienaprawialnego zawalenia kwiatami i innymi roślinami. Laura szczyciła się tym, że ma u siebie najrzadsze gatunki roślin. Było to dość widoczne.

– Entiri! Rzadko zaglądasz…

Do jego ucha dotarł przyjemny głos. Budził skojarzenia z biegiem przez gęsty las.

Za kontuarem stała wysoka kobieta z zieloną skórą, którą obficie pokrywały liście, włosy też były liśćmi, ciasno związanymi w koński ogon.
Nadmienić trzeba, że były to liście papryki.
Dlaczego driada zrodzona z krzaku papryki bell nazywa się Laura? Nikt nie wiedział i nikt nie pytał.

– Hej, mam coś dla ciebie. – Odparł kładąc pojemnik na ladzie.

Źrenice w oczach Laury rozszerzyły się, kiedy zobaczyła zawartość pojemnika.

– Ile chcesz? – padło szybkie pytanie.
– Naprawdę, chciałbym się z tobą potargować, ale wyjątkowo krótko u mnie z czasem. Mogłabyś ją wycenić i pogadamy o tym później? Kiedy już wrócę?
– Jasne, ale do czasu, kiedy wrócisz mogę już ją sprzedać, lub wykorzystać.
– Nie mam z tym problemu, wiem, że wycenisz ją uczciwie. Do zobaczenia! – rzucił wychodząc ze sklepu.

***

Na ulicy uderzył się otwartą dłonią w czoło.

Nie sprawdziłem zapasów…. no nic, wracam do warsztatu sprawdzić, czego mi brakuje.

Po chwili był z powrotem w domu. Zapasy w torbie podprzestrzennej wyglądały dobrze, wciąż jednak brakowało mu ant-radów.

– Ostatnie kilka dni spędziłem na Erutil, nie miałem kiedy ich uzupełnić. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia czego jeszcze potrzebuję. Pora przejść się do dziadka Talisa.

Wydrukował dane, które dalej miał na monitorze i otworzył kolejny portal, tym razem do dzielnicy handlowej.

***

Po przejściu jego oczom ukazała się kamienica, która wyglądała na bardzo starą… i budziła skojarzenia z późnym okresem Związku Radzieckiego.
Klimatyczne miejsce.

Przy wejściu do kamienicy wisiały dwa szyldy, ponieważ w budynku mieściły się dwa sklepy.
Parter i pierwsze piętro zajmował lokal “Sowiecki kebab”. Gotowali z czego mogli, trzymali się biedy Związku Radzieckiego i szczodrze polewali tanią wódką. Pomimo tego jedzenie w lokalu było świetne.

Cudowne miejsce, żeby się upodlić.

Na drugim i trzecim piętrze mieścił się sklep “Scyzoryk” prowadzony przez dziadka Talisa. Staruszek kupował i sprzedawał wszelki szpej potrzebny na wyprawach obieżysferskich. Doświadczony podróżnik po ostrej traumie.

Jeśli Talis nie będzie umiał mi pomóc w przygotowaniach, nikt nie będzie umiał.

***

Wnętrze bloku było w o wiele lepszym stanie. Dobrze zachowane drewno, czyste podłogi… ściany wyglądały na świeżo pomalowane.
Na kebsa i coś mocniejszego przyjdzie jeszcze czas, więc udał się od razu na drugie piętro.
Zapukał w grube, metalowe drzwi. Kosa podejrzewał, że była to w rzeczywistości gródź pancerna z jakiegoś okrętu wojennego z niedbale wyciętym judaszem, ale nie dopytywał.

Po chwili drzwi otworzyły się ze zgrzytem, który mógłby obudzić umarłego, po drugiej stronie ciężko sapał młody obieżysfer – kotołak, pracujący obecnie u Talisa. Gródź nie miała żadnego wspomagania, więc otwarcie ich było nie lada wyczynem dla tego dzieciaka.

– Zapraszam… do … środka. – wysapał ciężko.

– Widzę, że Talis znowu przygarnął kogoś nowego, długo tu pracujesz? – zapytał Kosa z delikatnym uśmiechem.

Widok rozwijającego się, młodego obieżysfera zawsze poprawiał mu humor. Nie był pewien dlaczego, ale uśmiech sam cisnął się na usta.

– Od trzech dni. – odpowiedział, po czym dodał szeptem. – Na diabli mu w sklepie tak ciężkie drzwi?

Kosa parsknął pod nosem.

– Wyrobisz sobie krzepę, jak ciągle będziesz musiał otwierać i zamykać te drzwi. – Entiri wyjął z kieszeni mały mieszek i wręczył go dzieciakowi. – Masz, to za bycie dobrym odźwiernym.

Kociak kiwnął głową i przystąpił do procedury zamykania drzwi.
Kosa poszedł dalej, do wnętrza sklepu.
A był on dość schludnie urządzony. Dwa mieszkania połączone w jedno, usunięta większość ścian. Pełno regałów i stołów z wyposażeniem. Można było tu znaleźć wszystko. Na podłodze dywany różnego koloru przykrywające drewniany parkiet. Ściany pomalowane białą farbą, wyróżniała się tylko czerwona lamperia.

– No proszę, kto zawitał do mojego przybytku. Znowu chcesz się pozbyć śmieci z torby, czy może tym razem faktycznie coś kupisz? – Odezwał się dziadek, który rozbierał właśnie granat przy jednym ze stołów.

Talis był dość ciekawą osobą.
Na oko osiemdziesięcioletni dziadek z długimi, siwymi włosami. Co prawda przód i czubek głowy miał łyse, ale włosy z tyłu głowy miał długie i związane w elegancki warkocz.
Nosił się też jak przystało na dziadka. Biała koszula z narzuconą na nią kamizelką od garnituru oraz spodnie z wełny wyprasowane w kant. Były trochę za duże, ale szkoda było mu je wyrzucić, skoro dobrze leżą. Dlatego też przytrzymywał je starym, skórzanym paskiem.
Całość dopełnia elegancka, brązowa laska opierająca się o stół. Nie potrzebował jej do chodzenia, ale była stylowa.

Gdyby ktoś stworzył wzorzec “typowego dziadka” zdjęcie Talisa spokojnie mogłoby być ilustracją na pierwszej stronie.

– Nie tym razem Talis. Potrzebuję pomocy. – powiedział poważnie, wyjmując z torby plik kartek.
– Oho, ostatnim razem jak przyszedłeś do mnie z notatkami, to rozgryzaliśmy nowy typ bestii końca. Co tym razem? – mina Talisa spoważniała.

Entiri podał mu plik i usiadł przy stoliku.
Talis przeglądał dane w milczeniu. Powoli i metodycznie, nie chciał ominąć najmniejszego szczegółu, bo jak wiadomo “ W szczegółach siedzi diabeł”.
Kosa go nie pośpieszał, czekał spokojnie. Podobnie jak on Talis był obieżysferem starej daty, jeśli masz czas na przygotowania, muszą być dokładne. W taki sposób wychodzi się obronną ręką z największego bagna.

A w bagno Kosa się właśnie pakował. Czuł to podskórnie.

Parę minut później Talis westchnął głęboko.

– Nic z tego nie rozumiem. Zazwyczaj nawet z najdziwniejszych anomalii i zakłóceń można wyczytać, czego należy się spodziewać, ale tutaj? Rozumiem już dlaczego do mnie przyszedłeś, ale… sam chyba wiesz, z czym masz do czynienia… prawda? – Talis spojrzał czujnie na Kosę.

Entiri wyjął papierośnicę. Już miał ją otwierać, kiedy Talis potrząsnął głową i podsunął mu talerzyk z landrynkami miętowymi. Kosa kiwnął głową, schował papierośnicę i wziął cukierka.

– Nagła fala Energii tuż po otwarciu. Zwykle kiedy widzisz taki odczyt, jest już za późno. Tym razem jednak nie doszło do kompletnej katastrofy. Zostało tylko echo.
– Masa energii z martwego świata uderzająca niczym tsunami w portal i wylewająca się do innego świata musi spowodować destabilizację struktury rzeczywistości i doprowadzić do strzaskania wymiarowego. Zostaje tylko jedna opcja. Odczyt jest fałszywy. Jakiś błąd pomiarowy, wiewiórka wkręciła się w czujnik. Muszą sprawdzić swój sprzęt.
– Twierdzą, że wszystko jest sprawne. A ja chcę ruszyć jeszcze dzisiaj.
– Ehh… jak zawsze porywczy, jeśli chodzi o zagadki. Nie słyszałeś, że ciekawość jest…
– Pierwszym stopniem do drugiego stopnia ciekawości, znam to. – Kosa przerwał mu z uśmiechem.
– Z kim ja się zadaję… No nic, nie powstrzymam cię. Przejrzyjmy tą twoją torbę przechowania i sprawdźmy, czego brakuje. Biorąc wszystko pod uwagę musisz być przygotowany na wszystko, więc… warto mieć zapas nie?
Entiri pokiwał głową, wzięli się do pracy.

***

Godzinę później mieli już pełny obraz i uzupełnili braki. Nie było tego dużo – trochę amunicji i medykamentów. Reszta sprzętu była w torbie.

– To wszystko… swoją drogą, o co chodzi z tymi paznokciami? – spytał Talis.
– Powiedzmy, że przeżyłem zamach. Ile ci wiszę?
– Chyba nawet wiem, kto był tak odważny. Nie przejmuj się tym, na koszt firmy.

Kosa spojrzał na niego poważnie.

– Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, pewnie bym uwierzył. Ile? – powiedział stanowczym głosem, po czym dodał. – I mam nadzieję, że nie próbowałeś wkręcić żadnego młodego obiezysfera.

Talis roześmiał się serdecznie.
– Wybacz, ciężko pozbyć się starych przyzwyczajeń, nie masz się czym przejmować. Nabrać próbuję tylko ciebie, takie hobby. Tysiąc trzysta Equliańskich.
– Dzięki za pomoc. Wpadnę do ciebie, żeby powiedzieć jak poszło. O ile przeżyję. – odpowiedział z uśmiechem, kładąc mieszek na ladzie.
– Będę czekał z butelką wina, trzymaj się. – rzucił Talis na odchodne.

Entiri opuścił blok i udał się do centrali portalowej Kantarii.

***

Gdy dotarł, obsługa czekała już na niego w sekcji wojskowej. Przygotowali nawet specjalny pokój z wyjątkowo wytrzymałą ramą portalową.
Pokój był dość ciasny, ściany pokryte były tytanem i kilkoma rodzajami zaklęć ekranujących. Prawdopodobnie było tutaj też pełno różnego rodzaju czujników.

Należy również wspomnieć o żołnierzach z bronią pod ręką oraz dwóch ciężkich karabinach maszynowych z mobilną osłoną. Jeden załadowany zwykłą, a drugi zaklętą amunicją.
Byli przygotowani na wszystko, co mogło przejść przez portal.
Problemem były rzeczy, o których nie wiedzieli, ale nie byli w stanie z tym nic zrobić.

– Wow… zasadzacie się na lewiatana czy jak? – rzucił żartobliwie Kosa.
– Przezorny, więc bezpieczny… gotów? – zapytał jeden z żołnierzy.
– Nie, ale mi to nie przeszkadza, otwierajcie.

Rozpoczęli procedurę, rama rozjarzyła się błękitem, by po chwili przejść w wyjątkowo ciemny, czerwony blask.

– Czerwony? I ktoś wszedł po prostu w ten portal? – zdziwił się Kosa.
– Podczas pierwszego otwarcia był niebieski. Dopiero po ich przejściu zmienił kolor. Podejrzewam, że cel podróży był normalny, a potem coś ściągnęło portal do jakiegoś energetycznego epicentrum. Dopiero badamy sprawę, więc nie ma pewności.

Ten głos był nowy w pokoju. Brzmiał dość dziwnie. Gardłowo z lekkim pogłosem. Kosa odwrócił się, by zobaczyć właściciela głosu.
Ujrzał humanoidalną postać w ciemnozielonym płaszczu z kapturem, który zasłaniał całe ciało i twarz. Nawet milimetr skóry nie był widoczny spod płaszcza.

– My się chyba jeszcze nie znamy. Entiri, ale mówią mi Kosa. – wyciągnął rękę do uścisku.
– Elgroler, ale wszyscy mówią mi El. I o to też proszę, tak jest prościej. Nowo mianowany doktor nauk przestrzennych.

Ręka zbudowana z setek macek uścisnęła dłoń Entiriego, oplatając ją.
Entiriego to jednak nie zraziło, po skończonym uścisku wyjął chusteczkę, żeby wytrzeć rękę, która teraz była cała w śluzie.

– Dagoryjczyk, czy jakiś rodzaj samo świadomej kolonii? – zapytał spokojnie.
– To drugie, nie jesteś ani trochę zaskoczony? Obrzydzony? Miałem nadzieję wywołać jakiś efekt…
– Proszę cię, kumpluję się z doktorem Zszywą – widywałem gorsze rzeczy. Mam nadzieję, że dobrze się tu odnajdujesz.
– Wszyscy zachowują się tak, jakbym nie był potworem zbudowanym z macek, bardzo orzeźwiające. Żarty i propozycje związane z moją budową też są dość zabawne. Chciałbym jednak zapytać: gdzie twój zespół?
– Cieszy mnie to. Zespołu nie ma, idę solo. Jeśli jest tam coś potencjalnie śmiercionośnego, to lepiej będzie bez innych pałętających się pod nogami. Dam znać, jeśli będę potrzebował wsparcia. Jak nie odezwę się w ciągu godziny macie wysłać porządny zespół szturmowy.

El skinął głową.
Entiri przeszedł przez portal. Bez patosu, bez gadania.

***

Pierwszym, co go uderzyło było powietrze: ciężkie i gęste. Nie miało żadnego zapachu, jednak dawało poczucie, że nie jest tu mile widziany. Kolejną rzeczą była waga. Czuł się ociężały, grawitacja była silniejsza.

Potem było otoczenie. Ciemnobrązowe niebo, szara ziemia i nieliczne, powykrzywiane drzewa.
Na niebie nie dostrzegł gwiazd ani słońca, zobaczył za to czarne chmury, jakby grożące obfitym opadem deszczu.

Dalsze podziwianie krajobrazu przerwał gardłowy, charczący skowyt dobiegający z prawej strony.

Wytrenowanym ruchem wyrwał berettę z kabury i odbezpieczył ją, jednocześnie obracając się w prawo. Zobaczył szarżującą na niego bestię, która z wyglądu przypominała trochę tygrysa. Była jednak całkowicie czarna i jakby przezroczysta.

Oddał trzy strzały, jednak bydle nawet nie zwolniło, żadnej reakcji. Po chwili stworzenie skoczyło na niego z pazurami, Entiri odskoczył w bok.
Przez dłuższą chwilę tak właśnie wyglądała walka. Bestia atakowała, Entiri robił unik – nie oddawał, nie strzelał. Czekał i obserwował przeciwnika.

To coś wygląda, jakby było zbudowane z cienia, chociaż gdzieniegdzie można dostrzec kawałki gnijącego mięsa. Kule po prostu przeszły na wylot.
W takim razie…

Pokierował energią i rzucił zaklęcie. Świetlisty pocisk uderzył z impetem w bestię. Efekt był natychmiastowy: skowyt pełen bólu i dziura na wylot. Jednak to nie wystarczyło, bestia dalej atakowała. Tym razem z większym zacięciem.
Po kolejnych dwóch pociskach poczwara padła.
Jednak Entiri nie nacieszył się zwycięstwem. Zobaczył kolejną i kolejną. Zupełnie jakby wyrastały z ziemi.
Nim się obejrzał, stała przed nim sporych rozmiarów wataha cienistych tygrysów.

– Nie mam na to czasu. – rzucił krótko.

Dotknął pokrowca przy boku. Wyleciało z niego sześć kart, które zaczęły go powoli okrążać. Skupił się na nich powoli, metodycznie składając z tych kart trzy zaklęcia, by po chwili połączyć je w jedno.

– Kombinacja: fala światła. – mruknął pod nosem uderzając otwartą dłonią w ziemię.

Ułamek sekundy później przed nim nie było już żadnej poczwary. Fala czystego światła pochłonęła wszystkie.
Jedyną rzeczą świadczącą o ich obecności były kawałki gnijącego już mięsa…

Kosa podszedł bliżej, chciał się im lepiej przyjrzeć.
Większość z nich wyglądała normalnie – ot, odgryziony fragment mięsa ze skórą. Było widać na nich ślady zębów.
A potem to zobaczył.
Pośród kawałków leżała sobie ludzka ręka.
Z obieżysferskim karwaszem!

Szybko podbiegł do ręki i zdjął karwasz.

Mam przeczucie, że już wiem, co się stało z grupą Deyera.

Dotknął ekranu dotykowego na karwaszu i zaczął przeglądać pliki, szukał jakiegokolwiek rozszerzenia MP4.
Niektórzy obiezysferzy mieli tendencję do noszenia przy sobie mini kamer, inni mieli specjalne wszczepy w oczach.
Niezależnie od metody, te urządzenia nagrywające były sparowane z karwaszem, a ten z komputerem osobistym.
Nagrania wędrowały na dysk komputera za pośrednictwem karwasza. Co prawda pamięć podręczna tego cudeńka nie była zbyt duża, ale może jest w niej nagranie ostatnich chwil właściciela.
O ile faktycznie nagrywał…

Urządzenie stracił kontakt z komputerem osobistym, więc przeszukiwanie go było bardzo problematyczne. Te zabaweczki nigdy nie były projektowane, żeby działać samemu.
Sięgnął do swojego komputera osobistego – małej, czarnej puszki, która wisiała na jego pasku i rozwinął przewód. Podłączył go do znalezionego karwasza i przesłał pamięć podręczną.

Kiedy proces się skończył, odłożył karwasz i sięgnął do swojego. Wyszukał odpowiednie rozszerzenie.
Był tam tylko jeden taki plik.
Włączył odtwarzanie.

***

Obraz był niezbyt ostry i pełen artefaktów. Często występujący problem – kamery źle znoszą podróże międzywymiarowe. Po chwili obraz się wyostrzył, a zakłócenia zniknęły, pojawił się też dźwięk.

Nagrywający intensywnie się rozglądał. Brązowe niebo, czarne chmury… w oddali było widać jezioro o czerwonym kolorze.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytał głos zza kadru.

– Nie jestem pewien. Mieliśmy iść do podwodnego miasta Rapture. Nawet kupiłem kieszonkowy aparat oddechowy… – dorzucił Inny głos.

– Nie wygląda mi to na miasto, tym bardziej podwodne… Gdzie my u licha jesteśmy panie Deyer? – zapytała młoda elfka w kadrze.

– Nie panuj mi tutaj. – odezwał się lekko drażliwie ciemnoskóry mężczyzna z przodu. – Nie mam pojęcia, musieli coś pomylić w centrali portalowej. Nie znam tego miejsca.

– Technologia bywa kapryśna. Im bardziej zaawansowana, tym więcej z nią problemów. Nawet nie wiecie ile miałem problemów przez to oko. – powiedział nagrywający, wskazując na soczewkę, która wszystko rejestrowała.

– Wierzę. Czyli wracamy i mówimy im, że mają robaki w systemie. – dorzucił pierwszy głos.

Obraz przejechał za drużynę. Widać było pozostałych trzech członków. Młodego krasnoluda z młotem bojowym, siedzącą na jego ramieniu wróżkę oraz… to chyba był rudy lisołak – tylko ogon miał jakiś inny.

W miejscu, w którym powinien być portal była tylko pusta przestrzeń.

– Nie rozumiem, portal był tu dosłownie przed chwilą. – odezwała się wróżka.

Kadr znów się obrócił, tym razem w stronę Deyera.
Dźwięk zaczynał lekko szumieć, obraz zdawał się tracić piksele i powoli zaczynało się pojawiać coraz więcej artefaktów.

– Spokojnie, zaraz otworzę przejście. Wracamy do Equlis, musimy ich zawia…

Coś przecięło powietrze ze świstem. Głowa Deyera spadła z szyi i potoczyła się po szarej ziemi, ciało runęło chwilę później, rozlewając krew dookoła.

– Co to, kurwa jest! – ktoś krzyknął.

Słychać nagły trzask.
Ekran robi się czarny.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 4

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3