Witamy w Piekle. Rozdział 2 - Rutyna
Taki komunikat Entiri widział na ekranie swojego karwasza.
Milczał.
Patrzył intensywnie na wyświetlacz, jakby liczył, że zaraz coś się zmieni, że komunikat zniknie, a nagranie ruszy dalej.
Nie ruszyło.
– Kurwa mać! – rzucił w końcu. – Musiało się uciąć w najważniejszym momencie...
Przysiadł na ziemi i zaczął przeglądać pozostałe pliki zgrane z pamięci podręcznej znalezionego karwasza.
– Deyer nie dałby się zabić jakimś cienistym kociakom... Więc to musiało być coś większego. Pytanie tylko – co?
Po kilku minutach przekopywania się przez dane opadł z sił i nadziei.
– Nic z tego. Nie mam odpowiedniego oprogramowania, a i programistycznym magiem nigdy nie byłem. Trzeba będzie zanieść to komuś mądrzejszemu. Ale najpierw... może się tu trochę rozejrzę...
Zamilkł w pół zdania.
Wiatr się zerwał. Ciężki, suchy, szeleszczący jak oddech umierającego świata.
Coś było nie tak. I to bardzo nie tak.
Dostrzegł ją. Falę.
Ledwie widoczną, jakby przezroczystą. Zniekształcała światło jak miraż nad rozgrzaną pustynią – ale to nie był upał.
To coś się zbliżało... i pochłaniało wszystko.
Każdy kamień, każde drzewo, każdy ślad jego obecności.
A za nią – nie było już tamtego terenu. Tylko nowy krajobraz.
Skały, których wcześniej nie było. Czerwone jezioro tam, gdzie chwilę temu był pagórek.
Kosa błyskawicznie wywołał interfejs karwasza.
Equlis. Portal.
Wcisnął aktywację.
Otworzyło się przejście. Bez wahania wskoczył.
Wylądował na podłodze centrali portalowej, w tym samym pomieszczeniu, z którego wyruszył.
– Zamykajcie! – krzyknął, jeszcze zanim dotknął ziemi.
Elgroler, stojący przy panelu, nie zadawał pytań – portal natychmiast się zamknął.
Ktoś z załogi pomógł Entiriemu wstać. Odetchnął. Ledwo.
– Dobra... co się tam stało? – zapytał El, wychodząc zza pulpitu.
Entiri spojrzał na niego wzrokiem zdradzającym szaleństwo.
– Mój drogi przyjacielu... tego się słowami nie opisze. Dobrze, że miałem włączoną kamerę.
***
Jeśli ktoś chciałby wskazać jakąś rzecz, która łączy absolutnie wszystkich obieżysferów Equlis, to tą rzeczą będzie prędkość działania.
Dwie minuty na załadowanie i obejrzenie dostarczonych przez Kosę nagrań, trzy minuty na namyślenie i jedna na podjęcie jednogłośnej decyzji.
– Trzeba przedzwonić do kogoś mądrzejszego – Elgroler powiedział coś, o czym myślał każdy obecny w sali.
W takiej sytuacji najbardziej logicznym wyjściem byłoby wysłanie tych nagrań do wszelkiego rodzaju instytutów badawczych... ale to było Equlis.
Entiri wrzucił te nagrania na Obnet – portal społecznościowy obieżysferów.
Co prawda ten konkretny był dość niszowy, ale miał jeden atut.
Grupa o jakże urodziwej nazwie „Gafer i Trytka ratują świat przed upadkiem".
Specyficzna grupa zrzeszająca najbardziej doświadczonych obieżysferów. W tym najtęższe głowy absolutnie wszystkich Equliańskich instytutów badawczych.
Trzy minuty później wyskoczył pierwszy komunikat: Bryant von Spitz lubi to.
A zaraz potem posypały się podobne reakcje, a w komentarzach pod postem rozgorzała dyskusja.
Przez kolejnych dwadzieścia minut intensywnie rozmawiali o tym, gdzie się spotkać, kto ma przyjść, kto przynosi alkohol – i dlaczego będzie go za mało.
Obieżysferska efektywność, jak ja ją kocham...
W końcu udało im się podjąć decyzję.
Spotkanie na stołówce w centrali Equliańskiego Instytutu Technologicznego, którego szefem był Bryant.
Narada miała rozpocząć się za dwie godziny.
Nie miało to dla nich znaczenia, że zbliżała się godzina dwudziesta. Najwyżej zarwą noc.
Bryant zapowiedział, że będzie pizza.
A Entiri – ku własnemu niezadowoleniu – został wrobiony w przyniesienie alkoholu.
Próbował perswazji, że przecież on tu dostarcza zagadkę i ciekawy przypadek, ale pozostali byli zgodni.
Ty dzwonisz, więc ty załatwiasz alko.
– Ehh... muszę skoczyć na zakupy... El, idziesz ze mną do Varissy na naradę jajogłowych?
– Jestem nowy w Equlis, nie wpuszczą mnie – odpowiedział luźno.
– Idziesz ze mną, więc cię wpuszczą. Poza tym będzie pizza i coś mocniejszego.
– No i namówił – rzucił wesoło El.
– Spotkamy się w centrali portalowej Varissy. Ja muszę jeszcze coś załatwić – rzucił Kosa, wychodząc z pokoju.
***
Po wyjściu z budynku Entiri wyjął z kieszeni zestaw komunikacyjny – słuchawkę połączoną z mikrofonem.
Całość była sparowana z komputerem osobistym.
Wystukał w karwaszu numer telefonu.
Kilka sygnałów później usłyszał wiadomość: „Abonent chwilowo nieosiągalny."
Jak zwykle. No nic, spróbujemy inaczej.
Schował słuchawkę z powrotem do kieszeni i wyjął z niej smartfona.
Zwykły, prosty, tani, z dużą pamięcią.
Część obieżysferów nosiła przy sobie takie telefony tylko jako magazyn memów ściągniętych z Equlian-neta lub innych tego typu sieci wewnętrznych.
Czasem jednak przydawały się do czegoś innego, bo pomimo bycia raczej prostym sprzętem wciąż potrafiły mieć zasięg międzywymiarowy.
Postukał chwilę w ekran i wybrał numer. Po chwili go połączyło.
– Hej, Garnek.
– Kosa? Po chuj dzwonisz do mnie na memefon?
– Żeby usłyszeć to zdanie. Nie odbierasz zwykłego. Widziałeś mojego posta na „Gafer i Trytka"?
– Nie, jestem trochę zajęty, właśnie przyjmuję na tarczę kolejną falę orków. Poczekaj.
W tle słychać kilka wrzasków oraz odgłosy walki i uderzeń – metalu, drewna.
– Orków? Myślałem, że masz wolne i zajmujesz się ogrodem w Equlis.
– Już mogę. Tak, mam wolne, to wybyłem na wycieczkę. Ogród wypielony i nie mam co robić, chwilowo czekam, aż nasiona wzejdą... Czego mi rzyć zawracasz?
– Deyer z grupą kotów wybrał się do Rapture, ale tam nie trafili. Cała grupa prawdopodobnie nie żyje. Ledwo uciekłem przed falą zmian rzeczywistości. Będzie narada w stołówce na Varissie za jakieś dwie godziny. Poza bandą naukowców przyda mi się tam ktoś inteligentny. Będzie pizza i alko.
– Przez grzeczność nie wytknę ci, że zadzwoniłeś do niewłaściwego Obieżysfera. Mam coś ze sobą przynieść, poza dyplomem Akademii Chłopskiego Rozumu?
– Masz przynieść łeb na karku i skłonność do wytykania najprostszych rozwiązań.
– Prościej by było, gdybyś poszedł do Karczmy Wędrowców i rzucił pytanie otwarte.
Garnek już zaczął wykonywać wytyczne – błyskawicznie i nadzwyczaj celnie. Kosa zresztą nie oczekiwał niczego innego.
– Tam bym poszedł z bardziej standardowym problemem. Rozłączam się, muszę wyskoczyć do monopola.
– Dobra, też coś po drodze zgarnę i zaraz będę.
Entiri rozłączył się, po chwili jednak poczuł, jak wibruje mu telefon.
Dostał wiadomość od Garanila. Sprawdził ją i parsknął śmiechem.
Zobaczył na ekranie zdjęcie pizzy z podpisem: „Ten moment, kiedy na pizza party przynosisz szarlotkę i pierogi ruskie."
No tak, memefon to i memy przesyła.
Po chwili namysłu zapisał obrazek.
Schował telefon do kieszeni i ruszył w kierunku sklepu z napojami wyskokowymi.
***
Centrala Equliańskiego Instytutu Technicznego – w skrócie EIT – miała mieścić się w mieście Varissa, które znajdowało się na oceanie Versuańskim. Ściślej rzecz ujmując, centralą było całe miasto.
Kwestia położenia miasta też nie była oczywista, ponieważ Bryant von Spitz uwielbiał szpanować swoim „najbardziej zaawansowanym technicznie miastem", co chwila je zanurzając i wynurzając – ku wielkiemu niezadowoleniu absolutnie wszystkich.
Entiri wyszedł szybkim krokiem z budynku centrali portalowej Varissy tuż po tym, jak przywitał się z obsługą. Kierował się w stronę futurystycznie wyglądającego wieżowca ze szkła i metalu, który był tuż obok. Był też ratuszem oraz centrum dowodzenia miasta.
Zazwyczaj ratusze były budowane w stylu staroequliańskim – surowe i betonowe, które przy okazji spełniały rolę rusztowania dla roślin pnących. Robiono to dla upamiętnienia cywilizacji, która żyła tu przed pojawieniem się obieżysferów.
Z racji nietypowej konstrukcji i położenia miasta tutejszy ratusz był wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Wszedł do ratusza i pomachał starszej recepcjonistce. Udał się od razu na klatkę schodową i na drugie piętro. Zakupy zajęły mu dłużej, niż zakładał, więc był spóźniony.
Za każdym razem, kiedy problem naukowy wymagał ekspertyzy kogoś z zewnątrz, Bryant z niewiadomych przyczyn wołał Entiriego. Nie było więc niczym dziwnym, że znał drogę na pamięć.
Sama stołówka też była dość nietypowa. Za dnia wszystko było okej – normalne miejsce, w którym pracownicy mogą zjeść obiad. Cyrki rozpoczynały się dopiero wieczorem.
Po godzinie dwudziestej stołówka zamieniała się w klub dla ekscentrycznych naukowców, a przed drzwiami wystawiali tablicę z aktualną nazwą oraz daniem dnia.
Częstotliwość zmian nazwy tego miejsca wahała się od „raz na kilka lat" do „raz na trzy miesiące".
Same nazwy też były różne – od „Peryskopowej" i „U-Boot", przez „Rafinerię" i „Reflux", aż po takie kwiatki jak „Dimetylocyjanidofosforan etylu". Był nawet moment, kiedy co miesiąc miała nazwę innego materiału wybuchowego.
Nazwą tego miesiąca był „Elektron".
– Innymi słowy, ktoś normalny dorwał się do nazewnictwa – powiedział, po czym spojrzał na danie dnia i zaniemówił.
Danie dnia: pizza z tuńczykiem i arbuzem.
– Kuraisto desu – rzucił pod nosem, popychając drzwi.
Stołówka jak to stołówka – stoły, krzesła, lada z jedzeniem oraz okienko zwrotu naczyń. Nic specjalnego.
Na stołach leżało aktualnie kilka otwartych laptopów, kubki z kawą oraz rozrzucone w kilku miejscach notatki.
Co ciekawe, pomimo piętnastu minut spóźnienia nie wszyscy zaproszeni jeszcze dotarli.
Entiri podszedł do jednego ze stołów pod ścianą i zaczął wykładać napoje wyskokowe, które został zobligowany przynieść. Na stole pojawiły się też cytrusy, napoje gazowane oraz szejker – grunt to być przygotowanym.
Kiedy skończył, sięgnął po butelkę rumu z zamiarem zrobienia sobie cuba libre, kiedy tuż obok niego pojawił się Bryant von Spitz – gospodarz i przy okazji naukowiec z typowo niemieckim zacięciem.
– Mein Gott, Herr Kosa, w końcu raczyłeś się pojawić. Już żeśmy z kolegami z Instytutu Astrofizyki myśleli, że cię coś znowu wessało na jedną z tych twoich przygód – zagaił Bryant z wyraźnym akcentem.
– Nie przesadzaj, Bryant. Monopolowy, w którym zazwyczaj się zaopatruję, zwinął interes, żeby szukać przygód. Dowiedziałem się o tym, kiedy pocałowałem klamkę, więc trochę zeszło mi zorganizowanie trunków.
– Na, na, nie musisz się przede mną tłumaczyć. Po prostu jestem zadowolony z tego, że dałeś się wrobić w zakup alko. A poza tym cieszę się, że przysłałeś do nas Herr Elgrolera. Naprawdę interesująca osobistość. A jaki był zdziwiony, żeśmy go ciepło przywitali.
Kosa rozejrzał się po sali i faktycznie – El stał razem z jedną z trzech grup naukowców. Żywo o czymś dyskutowali.
– Mam nadzieję, że częściej będziesz prezentować takie Überraschungen – rzucił Bryant, nalewając sobie do kufla lagera.
– Fakt, zaprosiłem kogoś jeszcze, ale nie będziesz zachwycony – odpowiedział Kosa, krojąc limonkę.
Bryant zatrzymał nalewanie w połowie. Spojrzał na Kosę wzrokiem pełnym nadziei, że się przesłyszał.
– Herr Kosa... proszę, powiedz mi, że nie zaprosiłeś Garanila...
– Oczywiście, że go zaprosiłem. W końcu poza bandą naukowców potrzebuję kogoś inteligentnego. Nie podoba się?
– Nein! Dobrze zrobiłeś, Garanil jest człowiekiem, który potrafi naprawdę pomóc...
– No to gdzie masz problem?
– Mein kleines Problem jest taki, że chcieliśmy mieć trochę czasu na beztroskie teoretyzowanie, pogrążenie się w domysłach. Chcieliśmy zadzwonić po niego za jakieś dwa dni... jak skończy się alkohol. A jak przyjdzie, to zacznie nam jak wyrocznia mówić, co mamy robić. Tak się nie da pracować!
– No to masz pecha, bo zapowiedział się tutaj z szarlotką i pierogami ruskimi.
– Mein Gott, przecież to pizza party!
– Dobrze, więc pizza na słodko z jabłkami oraz pizzerinki z farszem od ruskich... pasuje?
– Technicznie rzecz biorąc, masz rację, ale...
– Bryant, nie mam czasu na genialnego ślimaka. Widziałem coś dziwnego i nie wiemy, co się stało z grupą Deyera. Potrzebujemy szybkiej analizy i konkretnego planu. Sam fakt, że przyniosłem alko, to już ustępstwo. Trzy godziny na analizę, dwie na plan i jedna na dopicie tego, co stoi na stole. Sześć godzin – ani minuty dłużej.
– Ehh... czyli dziś pracujemy głowami, a nie dyplomami? Ist mir recht.
Entiri skończył robić sobie drinka, po czym przysiadł z Bryantem przy jednym z laptopów i odpalił nagrania z kamer. Na resztę zaproszonych trzeba było jeszcze poczekać, ale nie zamierzali marnować czasu.
Po chwili dołączył do nich profesor Velirakstron Ilyeche... no właśnie. Pochodził z wariantu Ziemi, gdzie wszystko musiało być formalne – im bardziej, tym lepiej. Jego pełne imię i nazwisko było praktycznie nie do ogarnięcia.
Dlatego wszyscy mówili do niego „Matołow" – ku jego wielkiemu zadowoleniu.
– Zjawisko dość problematyczne. Każdy czujnik, którego spróbujemy użyć, zostanie zmieniony w coś zupełnie innego – powiedział z mocnym rosyjskim akcentem, obserwując falę na nagraniu.
– Ja, ale pewne rzeczy na pewno da się ustalić z samego materiału i zasad uniwersalnych.
– Da, dlatego zaczniemy od założeń.
– Na początek załóżmy, że każdy wymiar jest idealnie okrągły i porusza się ruchem jednostajnie przyśpieszonym – rzucił żartobliwie Kosa.
– Entschuldigung, Herr Kosa, ale czy to nie ty mówiłeś, że nie masz czasu na żarty? – Bryant wydał się lekko zirytowany.
– Nie mam, dlatego właśnie żartuję. Są tylko trzy zasady, których możemy być pewni.
Kosa wziął czystą kartkę i zaczął się rozpisywać:
1. Energia jest niezniszczalna i niestwarzalna.
2. W idealnych warunkach każdy wymiar jest układem zamkniętym.
3. Ilość energii w układzie zamkniętym jest stała.
– Logiczne i poprawne. W takim wypadku ten wymiar nie jest układem zamkniętym. Takie przekształcenia terenu nie są możliwe bez zmian energetycznych – powiedział Bryant.
– Towarzysz Bryant, pomijasz jedną rzecz. Wszelka materia składa się z energii, czyli obserwujemy tutaj nagłą zmianę stanu skupienia z energii w materię i na odwrót. Prawdziwą zagadką jest to, dlaczego przyjmuje kształt fali...
– Myślałem, że twoją specjalizacją jest botanika – rzucił Kosa.
– Jak spędzasz dużo czasu w środowisku akademickim Equlis, szybko uczysz się pewnych rzeczy – odparł Matołow.
– To teoria. Pytanie, jak ją potwierdzić lub obalić... – rzucił podchodzący do nich El.
To pytanie zawisło w powietrzu. Nikt nie znał na nie odpowiedzi.
***
Następna godzina upłynęła pod znakiem spóźnialskich wchodzących do sali oraz intensywnych dyskusji. Pomysły sypały się jak z rękawa – i z taką samą łatwością były kontrowane.
Hipotezy, wnioski, testy, domniemane genezy – wszystko zlewało się w jeden naukowy szum, który sprawiał wrażenie ruchu, ale nie prowadził donikąd.
Technicznie można by to uznać za standardowy naukowy strumień myśli, mający prowadzić do jakichś rozwiązań, z tym że normalnie w takiej sytuacji powstawałyby jeszcze notatki, wykresy, dokumenty, szkice oraz podział ich wszystkich na dobre, wątpliwe, odrzucone, wymagające poprawy i tak dalej.
Tutaj jednak powstawały jedynie pogniecione serwetki poplamione sosem i rozbite kieliszki po wódce.
Entiri usiadł z boku po pierwszych trzydziestu minutach. Po raz kolejny zrozumiał, dlaczego unika takich wydarzeń.
Akademickie dyskusje nie były dla niego. Za dużo głów, za dużo sprzecznych idei – i informacyjny przesyt.
Kosa nie był naukowcem. On rozwiązywał problemy.
Sytuacja zmieniła się drastycznie, gdy do sali wkroczył Garanil.
Spóźniony o godzinę, z blachą szarlotki w rękach, od razu przysiadł się do Entiriego.
– Nieźle się bawią, aż grzech im przerywać, co? – rzucił, patrząc na naukowców.
– Prawda, ale wypadałoby już skończyć tę farsę. Tym bardziej że do poprawnych wniosków to oni raczej nie dojdą – odpowiedział Kosa, biorąc kawałek ciasta.
– Niech zgadnę, skupiają się na przyczynie zamiast na rozwiązaniu?
Entiri pokiwał głową.
Garanil westchnął ciężko.
– Mają sześćdziesiąt pomysłów na minutę, a każdy głupszy od poprzedniego. I dlaczego nie ma tu białej tablicy z markerami? Dlaczego nie powstają żadne notatki? To nie jest akademicka dyskusja, to po prostu dyplomowana popijawa – stwierdził.
Usiadł obok Kosy i nałożył sobie kawałek pizzy, a następnie – już ugryzłszy – stwierdził:
– Thooo waśiwie po so meee woaeś?
Pizza utrudniła komunikację, ale Kosa z grubsza wiedział, o co chodzi koledze po fachu.
– Notatki i biała tablica były przez pierwsze dziesięć minut. Potem ktoś narysował na niej kutasa z dopiskiem „Matołow jest pedałem", więc tablica wyjechała. Potrzebuję pomocy w nakierowaniu ich na właściwy tor. Na ciebie lepiej reagują – westchnął, po czym dodał: – Zupełnie jak spłoszeni informatycy... widziałeś nagrania z kamer, co?
– Widziałem, ale byłoby miło, gdybyś mi wyjaśnił kontekst nagrań, tak ogólnie.
– Najpierw było nagranie wybicia grupy Deyera, a potem ja nagrałem jakąś półprzezroczystą falę, która zmieniła otoczenie. Coś tam jest grubo nie tak i nie wiem, jak to wyjaśnić... Znaczy, takie rzeczy widziałem już przy światach, w których zabrakło kotwicy, ale to raczej nie to – Kosa wyglądał na wyjątkowo dobitego sytuacją.
– Ale po co to wyjaśniać? Skoro przestrzeń jest niestabilna, wystarczy ją ustabilizować. A to można zrobić na kilka sposobów: stabilizatorami magnetycznymi wysokiej klasy, odpowiednio potężnym artefaktem lub istotą, odpowiednim rytuałem magicznym... Wyjaśnienie przyczyny fenomenu nie przybliża nas do rozwiązania problemu – stwierdził Garanil.
Nałożył sobie kolejny kawałek pizzy i zaczął się rozglądać za butelką z colą. Był absolutnie pewien, że gdzieś przy Kosie z reguły znajduje się i butelka, i szklanka.
Kosa bez słowa podsunął mu butelkę z colą limonkową i szklankę. Sam natomiast nalał sobie wódki do kieliszka i wypił haustem.
– No tak, znowu skupiłem się na problemie, a nie rozwiązaniu. Będzie trzeba przetestować kilka opcji, ale... mam wrażenie, że mogę mieć dla ciebie robótkę. Zainteresowany?
– A ile można stracić? – zapytał rzeczowo Garnek.
– Ty się mnie raczej zapytaj, ile można zarobić... A tak na serio – to będzie dla ciebie ból w dupie. Kojarzysz Deyera, co? Powiedz mi, czy taki chojrak jak on dałby się tak po prostu zajebać? – rzucił Kosa, będąc już na lekkim rauszu. W jego oczach widać było kłopoty.
– Obieżysfer miałby się tak po prostu dać zajebać? Doubt – odparł Garanil.
– No właśnie, czyli tam jest coś więcej niż tylko niestabilna przestrzeń. Żeby wiedzieć, co się mniej więcej dzieje, przydałoby się ją ustabilizować na stałe. Są tylko dwie metody. Albo kamień świata, albo...
– ...albo sadzonka lub nasienie drzewa świata, huh? Serio? Naprawdę nie masz na zbyciu żadnej sadzonki w tej chwili? Przecież niedawno hodowałeś jedno takie jako bonsai.
– A propos tego – ciekawostka. Drzewo świata zdechnie, jeśli nie ma porządnego osadzenia. Nawet nie zauważyłem, kiedy zwiędło. Okazuje się, że trzeba je od razu zasadzić w glebie bez doniczki, najlepiej w świecie, w którym nie ma ani kamienia, ani innego drzewa. Inaczej po prostu zwiędnie... a najgorsze jest to, że już się przywiązałem do tego drzewka. – W tym momencie można było zobaczyć dość rzadkiego, przybitego Kosę. Po chwili kontynuował: – To jak, wchodzisz w to? Ciebie drzewa świata z jakiegoś powodu lubią.
– Nie odmawia się, kiedy stary druh w potrzebie woła. To zew mocniejszy nawet od dobrego interesu – stwierdził filozoficznie Garanil.
– Świetnie. W takim wypadku ja zgarnę Veritsa i udamy się do Galtei. Pozbieramy trochę odłamków kamienia świata i zrobimy kilka stabilizatorów. Dzięki temu drzewko będzie mogło wyrosnąć – Kosa ożywił się. W końcu jakiś konkret.
– Dobra. To ja załapię się na jeszcze dwa kawałki, shota, dopiję colę, sprawdzę, komu i za co mógłbym ewentualnie przylutować – i lecę.
Entiri wstał i zachwiał się lekko.
– Chyba będę potrzebował żoninych łez... to później. Powodzenia. Jak skończysz, zajrzyj do centrali portalowej w Kantarii – dopilnuję, żeby byli poinformowani o tym, gdzie jestem. –
Kosa zerknął przez ramię na grupę naukowców. – Mówimy im, że mamy plan, czy zostawiamy ich w błogiej nieświadomości?
– No właśnie się zastanawiam, czy im powiedzieć... ale z drugiej strony, po co psuć im jazdę?
Mając obiecujący plan, Kosa opuścił salę.
Komentarze
Prześlij komentarz