Witamy w Piekle. Rozdział 3 - Galtea
Pomimo tego, że dochodziła północ, wnętrze karczmy Wędrowców było pełne życia. Niezrażeni późną porą obieżysferzy grali w karty, kości i planszówki przy stolikach, opróżniając przy okazji kolejne kufle piwa oraz szklanki z drinkami — wszystko w akompaniamencie szant, które przygrywały z głośników.
Stół z tym ikonicznym, paskudnym, zielonym obrusem w czerwone kwiatki stał pusty. Nie było to nic dziwnego – system wczesnego ostrzegania nie zapowiadał żadnych przypadkowych podróżników przynajmniej przez najbliższy tydzień.
Za barem, przecierając szklanki, stał Kardif – człowiek z krótko przyciętymi blond włosami oraz zadbaną, krótką brodą. Lubił muzykę marynarską i miał w zwyczaju sprzedawać informacje za dziesięć sztuk złota. Plotki mówiły, że można też u niego kupić wytrychy.
Przy kontuarze, pochylony nad kuflem, siedział mężczyzna wyglądający na jakieś dwadzieścia lat. Długie, brązowe, mocno potargane włosy i kilkudniowy zarost powodowały, że wyglądał po prostu źle. Właśnie obok niego przysiadł Kosa.
– Hej, Vertis, dawno cię... co się stało? Wypadła jedynka przy strzelaniu? – zapytał Kosa, patrząc na zdobiony rewolwer czarnoprochowy z rozerwaną lufą, leżący pomiędzy rękami Vertisa.
– To był mój ulubiony rewolwer... nic już nie ma sensu. – Vertis smutno pokiwał głową.
– A bo to pierwszy raz, kiedy coś takiego się stało? Powiem ci, co będzie dalej: przez kilka kolejnych dni będziesz pić na umór, potem Tirri i Elathe będą cię bardzo intensywnie pocieszać. Następnie znajdziesz nowy ulubiony rewolwer i ta karuzela będzie się kręcić dalej.
– Ta, skoro tak doskonale mnie znasz, to może zostawisz mnie w spokoju, żebym mógł się uchlać jak świnia?
– Mam lepszy pomysł – zabieram cię na wycieczkę. – rzucił Kosa z szerokim uśmiechem.
– Wycieczka? Z tobą? Prędzej piekło zamarznie. Jeśli kiedyś faktycznie się z tobą gdzieś wybiorę z własnej woli, to tylko po to, żeby cię zarżnąć bez świadków. – ostatnie zdanie Vertis wycedził przez zęby.
– Ruszam na Galteę... przydałoby mi się twoje wsparcie.
Słysząc to, Vertis uniósł głowę i spojrzał na Entiriego z taką nagłością, jakby gwałtownie wytrzeźwiał. Patrzył na niego zdziwionym spojrzeniem, trawiąc usłyszaną informację.
– Na cholerę chcesz tam iść? Nie dość ci? Mój świat już nie istnieje, Entiri! To kupa gruzu i popiołu, dryfująca po oceanie energii. Zostały tylko resztki... resztki kryształu, który nie ma już siły niczego trzymać. Co, do kurwy nędzy, chcesz tam jeszcze znaleźć?!
Kosa spodziewał się, że Vertis nie przyjmie tej wiadomości z entuzjazmem. Nie przewidział jednak aż takiego wybuchu. Po tylu latach sprawa Galtei wciąż była dla niego żywą raną – otwartą, bolesną, krwawiącą.
I właśnie dlatego przyszedł z tym właśnie do niego.
– Nie dalej jak sześć godzin temu grupa kotów na czele z Deyerem wyruszyła z Equlis. Mieli udać się do Rapture. – Entiri mówił spokojnie, jednocześnie wyszukując na ekranie karwasza odpowiednie nagrania. – Stracili z nimi kontakt tuż po skoku. Dodatkowo odczyty portalu też były dziwne. Poszedłem zobaczyć, co zacz, i trafiłem na to.
Entiri puścił nagranie ze swojej kamery, a potem to znalezione na miejscu.
– Garnek poszedł załatwić sadzonkę drzewa świata, ale...
– Istnieje ryzyko, że nie zdoła się ukorzenić przez tę falę... chcesz użyć fragmentów kryształu mojego świata jako stabilizatorów... – Vertis przerwał mu w pół zdania.
Kosa pokiwał głową.
– Co prawda, powinienem najpierw spróbować zaklęć stabilizujących, ale nie mam ochoty ryzykować niewypału. To jedyny pewny sposób. Dobijemy Galteę do reszty, ale uda nam się odkryć, co stało się z naszymi ludźmi i być może dowiemy się czegoś o tamtym dziwnym świecie. – powiedział poważnie Kosa.
I być może tobie uda się zamknąć ten rozdział na dobre.
Vertis wyraźnie bił się z myślami. Sytuacja była poważna, ponieważ myśli wygrywały. Odezwał się dopiero po kilku chwilach.
– Muszę się z tym przespać. Wiem, poważna sytuacja, ale...
– Spokojnie – przerwał mu Kosa. – Tylko o to proszę. Znasz mnie, poradzę sobie nawet sam, więc bez nerwów. Po prostu... jako ostatni ocalały powinieneś chyba przy tym być.
– Ile mam czasu do namysłu?
– Ruszam jutro o ósmej. Jeśli stwierdzisz, że nie chcesz na to patrzeć, po prostu nie przychodź.
Vertis pokiwał głową. Widząc to, Kosa poklepał go tylko po ramieniu, po czym wyszedł z karczmy. Nocne powietrze było bardzo orzeźwiające, dlatego do domu udał się na piechotę.
***
Poranek był raczej szybki: kawa, śniadanie i ostatnie sprawdzenie ekwipunku przed wyprawą. Zahaczył jeszcze o Varissę, żeby zgarnąć parę pojemników na odłamki kryształu świata – potrafiły być bardzo kapryśne, a Kosa nie chciał ryzykować.
Jakieś dziesięć minut przed ósmą był już przy centrali portalowej w Kantarii, kiedy usłyszał znajomy, dość irytujący głos.
– Entiri, przyjacielu, jak miło cię znowu widzieć – zaszczebiotał wesoło elf, stojący nieopodal.
Entiri znał tego długoucha, dlatego westchnął w duchu.
– Kasor... jeszcze ciebie mi tu brakowało. – mruknął Entiri.
– Pomimo wczesnej pory wyglądasz dość ponuro. Jakież to straszliwe rzeczy zdołały wytrącić cię z dobrego humoru w tak piękny dzień?
Kasor był zdecydowanie ciekawą osobą. Eflicki poeta, który podróżował po różnych światach w poszukiwaniu inspiracji. Pomimo wielu lat takich przygód o obieżysferstwie wiedział niewiele. Entiri spotkał go kilka miesięcy wcześniej, mieli parę wspólnych przygód – między innymi polowanie na Galiasa. Potem Kasor osiedlił się gdzieś w Equlis i Entiri miał spokój.
Aż do teraz.
– A wiesz? Pewien wkurwiający, elficki poeta się zdarzył. – Kosa uśmiechnął się szeroko. – A tak na serio, mam dość krytyczną sytuację i nie mam czasu na pogaduchy. Zaraz ruszam na Galteę.
– Ach! Świat w ruinie, po kataklizmie, przetrwał tylko jeden człowiek! Idealny temat na wiersz...
– Czekaj – przerwał mu Entiri. – Skąd o tym wiesz?
– Anime, konkretnie to „Poznajcie Obieżysferów: Vertis”. Kompan ze stowarzyszenia poetów mi je polecił. – rzucił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Kosa uderzył się otwartą dłonią w czoło.
– Mam nadzieję, że do mnie nie dotarłeś…
– Jeszcze nie, odcinki poświęcone sławetnemu Entiriemu są dopiero w drugim sezonie. Zdziwiło mnie jednak, że jest ich aż sześć.
– Powiedzmy, że kłopoty bardzo mnie lubią… Wracając – potrzebujesz czegoś?
– Rad jestem, że pytasz. Skoro udajesz się na Galteę – z pewnością w niecierpiącej zwłoki sprawie – chciałbym ruszyć z tobą. Ten świat powinien idealnie wpasować się w zakończenie mojego tomiku poezji „Pośród zapomnianych ruin”.
– Nie odpuścisz i przyczepisz się do mnie, czy się zgodzę, czy nie… prawda?
Kasor energicznie pokiwał głową.
– Dobra, możesz iść… W sumie przyda się kolejna para rąk do pracy. A potem, w zamian, zabiorę cię w miejsce, które będzie idealną inspiracją na kolejny tomik.
Oczy poety rozbłysły zaciekawieniem. Następnie złapał Entiriego za ręce.
– Cóż to za piękny dzień, kiedy Entiri zaczyna przemawiać moim językiem! Jaki będzie temat przewodni tego tomiku? Zdradź mi. – wyrzucił z siebie entuzjastycznie elf.
– „Witamy w piekle”. – Kosa uśmiechnął się ponuro, po czym wszedł do centrali portalowej Kantarii.
***
Z racji roztrzaskanego kryształu świata Galtea była klasyfikowana jako wymiar niestabilny. Powodowało to pewne komplikacje – głównie fakt, że obsługa centrali miała opory przed ustawieniem portalu. Nie chcieli mieć z tym nic wspólnego.
– Okej, nie mam z tym problemu. Po prostu otworzę sobie portal gdzieś poza Kantarią i nie będziecie mieli żadnej kontroli nad tym, co może z niego wyjść. – rzucił wesoło Entiri.
Po tym zdaniu zmiękli i ustawili portal w znajomym, obstawionym wojskowymi pokoju.
– Po ósmej – powiedział Kosa, spoglądając na zegarek. – Wychodzi na to, że idziemy sami.
– Wyśmienicie, kolejna warta ballady przygoda w doborowym towarzystwie!
– Nie przesadzasz? To tylko zbieranie fragmentów kryształu świata.
– Nigdy czegoś takiego nie robiłem ani o tym nie słyszałem. To coś nowego. – rzucił wesoło Kasor.
Drzwi do pokoju otworzyły się nagle, z impetem. Stojący obok nich żołnierz o mało nie oberwał skrzydłem drzwi.
Do pomieszczenia wszedł Vertis w towarzystwie dwóch kobiet.
Pierwsza – Elathe – była brunetką o piwnych oczach, długich włosach i delikatnych rysach. Ubrana była w lekki pancerz z utwardzanego polimeru, a na pasku można było dostrzec kilka gadżetów – w tym omnimetr. Laska kapłańska, którą trzymała w prawej ręce, stanowiła ciekawe dopełnienie tego futurystycznego wyglądu.
Drugą była Tirri – miała włosy białe jak śnieg, zaplecione w warkocz. Jej rysy twarzy były ostrzejsze, dziksze. Do tego jadowicie żółte oczy z podłużnymi źrenicami oraz para kocich uszu na głowie.
Na przewiewnym ubraniu nie było widać opancerzenia ani nadmiaru sprzętu, ale przy pasku i udach błyszczało kilka noży do rzucania. Główną bronią był rapier wiszący u biodra.
Vertis nie wyglądał najlepiej – pewnie ciężka noc. Długie, brązowe włosy ułożone w mieszankę kity i artystycznego nieładu, na oko trzydniowy zarost i zmęczone spojrzenie. Ciężki, zielony płaszcz okrywał całą sylwetkę.
Okrycie było dość nietypowe – tylko Vertis wiedział, ile właściwie jest w nim kieszeni. Entiri był przekonany, że gdyby opróżnić je wszystkie, można by złożyć z ich zawartości mały samolot.
– Vertis, słowo daję, wyglądasz, jakby cię ktoś przeżuł i wypluł. Co się stało? – rzucił lekko przerażony Kosa.
– Dziewczyny intensywnie mnie… przekonywały. – odpowiedział słabym głosem. – Nie złapałem zbyt dużo snu tej nocy.
– Właśnie widzę… nieźle cię wymęczyły. – Ukłonił się lekko w stronę kobiet. – Poznajcie Kasora, jest elfickim poetą, który…
– Nie musisz, znamy się. – przerwała mu Tirri. – Byliśmy z Kasorem na kilku wyprawach i Elathe sobie chwali.
– Wypraszam sobie, to ty słuchałaś jego poezji z wypiekami na twarzy. Zrzucasz to na mnie, bo psuje to twój wizerunek. – odpowiedziała Elathe.
Tirri zrobiła minę obrażonego kociaka, a Vertis pogłaskał ją po głowie.
– Bezsensowna dyskusja. Mamy zebrać kilka fragmentów kamienia świata, prawda? Zróbmy to szybko, zanim zacznę słuchać tego wewnętrznego głosu, który mówi mi, żebym zepchnął Kosę z urwiska.
– Jakże to… myślałem, żeście z Entirim przyjaciółmi…
Elathe podeszła do Kasora i zatkała mu usta ręką.
– Sz… To temat zbyt drażliwy, żeby go dotykać. – szepnęła mu do ucha.
Kasor pokiwał głową.
Sprawdzili swoje ekwipunki po raz ostatni, po czym przeszli przez portal.
***
Po drugiej stronie było zdecydowanie inaczej. Lewitujące w pustce ogromne fragmenty skał z postawionymi na nich budynkami, dziwne zapachy, podobne zupełnie do niczego, oraz nienaturalna cisza – jakby samo otoczenie bało się wydobyć jakikolwiek dźwięk.
A wszystko zatopione w bezkresnej ciemności.
Drużyna od razu włączyła latarki.
– To… to wygląda… łał… – Kasorowi wyraźnie zabrakło słów.
– Niezły odlot, nie? Świat po katastrofie to zdecydowanie coś innego, chociaż każdy wygląda inaczej. – rzucił Kosa, rozglądając się dookoła.
– Ale jak to możliwe? Taka ciemność? I te latające skały… nie wyczuwam żadnego zaklęcia… – dopytywał Kasor.
– Każdy świat ma jakąś kotwicę – coś, co decyduje o podstawowych prawach rzeczywistości. W niektórych jest to kamień, w innych drzewo… czasem nawet nie wiadomo, co dokładnie. – rzucił ponuro Vertis.
– Po zniszczeniu takiego obiektu prawa świata mogą przestać działać… albo może nie stać się zupełnie nic. To loteria. – dokończył Kosa.
– Pośpieszmy się z tym zbieraniem. Wiemy tylko o niestabilnej grawitacji, braku czegokolwiek poza terenem, na którym jest największy fragment kryształu, oraz niestabilnej energii w stanie wolnym. Nie chcę odkrywać, co jeszcze jest tu nie tak. – rzuciła pewnie Tirri.
– Spokojnie, kociaku, jesteś ze mną bezpieczna. – Elathe przytuliła Tirri, drapiąc ją przy okazji za uchem.
Atak był bardzo skuteczny – kocica delikatnie odpłynęła i zaczęła mruczeć, jednak po chwili się opamiętała, sycząc na Elathe.
Nikt tego nie skomentował. Nie należy drażnić kota – szczególnie, jeśli zachowuje się trochę jak kanapowiec.
– Tylko jakim sposobem przedostaniemy się przez te rozpadliny prowadzące w próżnię? Zaklęcie teleportacyjne? – zapytał poeta.
– Przy takiej ilości niestabilnej energii dookoła? Bez szans – rzucił Entiri, wyjmując z torby linkę z kotwiczką.
– Zastanawia mnie jednak, co by się stało, gdyby spaść w dół… – powiedział Kasor, patrząc w mrok przepaści.
– Rozpad ciała i duszy na poziomie molekularnym i konwersja do postaci wolnej energii. Permanentna śmierć – odpowiedział Kosa, rzucając kotwiczką.
Kasor zaniemówił. Nie był pewien, czy Entiri mówi poważnie, czy tylko żartuje, więc pokiwał głową.
***
Przez kolejne dwie godziny cała drużyna myszkowała po zrujnowanych budynkach i elementach urbanistycznych, ustawionych na kilku mniejszych i większych wysepkach.
Pierwszy fragment znaleźli już po piętnastu minutach – wbity w jedną z cegieł resztek ściany. Był mniejszy od naparstka i jarzył się hipnotyzującym, karmazynowym blaskiem.
Kasor miał wrażenie, że ten mały kamień go woła, prosząc o pomoc. Jakby znów chciał być użyteczny.
Poeta wyciągnął rękę w stronę kamienia – już prawie miał go w dłoni, kiedy Vertis złapał go za nadgarstek.
– Kasor, to naprawdę zły pomysł – powiedział krótko.
– Zaraz… dlaczego chciałem go dotknąć? – zapytał Kasor, potrząsając głową.
– Kiedy masz do czynienia z czymś, co jest jebaną kotwicą dla całej rzeczywistości, to musisz być gotowy na dziwne rzeczy – rzucił Kosa, chwytając za kryształ kombinerkami.
– Nawet najmniejszy odłamek kryształu świata ma ogromną moc, która po prostu chce być użyta i nie obchodzi jej to, w jakim celu. A z mocą jak z władzą – ma tendencję do korumpowania – wyjaśniła Elathe tonem wykładowcy.
– Kryształy pragnień iskrzące w mrokach milczącego świata… mam materiał na niejedną balladę – uśmiechnął się poeta.
– Wszystko pięknie, ale ten świat nie jest milczący, tylko martwy i przegniły – mruknął Vertis.
– O poezji porozmawiacie później. Znajdziemy tutaj kilka odłamków – będą świetne do personalnych talizmanów stabilizujących, ale do dużego stabilizatora są za małe. Musimy iść do centrum, tam znajdziemy większe fragmenty… tak myślę – Kosa postanowił przerwać dyskusję.
Szli dalej w ciszy, pokonywali kolejne przepaści i powoli znajdowali coraz to większe kryształy – każdy był skrzętnie zbierany i chowany w specjalnym pojemniku. Byli blisko centrum, kiedy wypełnili ostatni.
– Wiem, że powinniśmy wracać, ale czy możemy przejść kawałek dalej? Chcę zobaczyć centralny kryształ. Dla naszego poety to też może być lekcja – odezwała się Tirri, machając ogonem.
Vertis pokiwał głową, ruszyli dalej.
Po kolejnych dziesięciu minutach marszu ujrzeli budynek, który przypominał kaplicę. Z pozostałości po drzwiach i oknach oraz z dziur w ścianach wylewał się znajomy blask – jednak o wiele bardziej intensywny.
Po przejściu przez drzwi ich oczom ukazał się kryształ o nieregularnym kształcie, wielkości piłki lekarskiej. Unosił się jakieś trzy metry nad ziemią i powoli obracał wokół własnej osi.
– Jaki… piękny… czyli to jest centralny kryształ? – zapytał Kasor.
– Tak, chociaż jest dość mały. Nienaruszony kryształ świata jest co najmniej kilkanaście razy większy. Ten mały fragment jest w stanie chronić przed rozpadem teren o promieniu jakiś pięciu kilometrów… tak szacuję – odpowiedział Kosa.
– Tylko pięć? Przecież świat jest ogromny… jak duży musi być kryształ, żeby być kotwicą dla całego wymiaru? – poeta wyraźnie nie dowierzał.
– Są dwa parametry: wielkość kryształu oraz jego integralność. To drugie jest zazwyczaj ważniejsze od pierwszego, chociaż są wyjątki. Zresztą, w bezmiarze pustej przestrzeni, jakim jest kosmos, tak naprawdę nie ma czego utrzymywać… Możemy już iść? – zapytała Elathe.
– Dlaczego nie zabrać go ze sobą?
– W Instytucie Magi-Techu intensywnie pracują nad sztucznym kamieniem świata, niestety bez skutków. Jednak jeśli im się to uda, będziemy mogli spróbować odbudować Galteę. Gdybyśmy zabrali ten kryształ, to nie byłoby co odbudowywać. Musi tutaj zostać – rzucił Kosa, idąc w kierunku wyjścia.
Reszta poszła za nim.
Komentarze
Prześlij komentarz