Witamy w Piekle. Rozdział 4 - Gafer i Trytka...
Po powrocie do Kantarii sprawy potoczyły się lawinowo. Kasor wypadł z pokoju jak oszalały, krzycząc coś o „poetyckim oświeceniu”. Nikt nie starał się go zatrzymać – poeci na inspiracyjnym haju potrafią być naprawdę niebezpieczni.
– Cokolwiek kombinujesz, nie wciągaj mnie w to. Przez najbliższy miesiąc nie chcę widzieć twojej zakazanej gęby – rzucił Vertis do Kosy, wychodząc za Kasorem.
Elathe i Tirri spojrzały po sobie, po czym kocica odezwała się do Kosy.
– Daj nam znać, jak będziesz zbierał ekipę na faktyczną wyprawę, to zdecydowanie zbyt interesujące, żeby nie brać w tym udziału.
– A co z Vertisem?
– Jakoś go „przekonamy” – odpowiedziała Elathe tonem, który przyprawiał ciarki na plecach.
Entiri patrzył, jak wychodzą z pokoju, a w jego głowie była tylko jedna myśl.
Świeć, Panie, nad jego duszą.
Sam Kosa udał się prosto do Varissy. Mają fragmenty kamienia świata – pora zagonić jajogłowych do pracy.
***
Wyprawa na Galteę trwała przez jakieś dwie godziny, więc w Kantarii była dziesiąta, jednak Varissa była w innej strefie czasowej. Tutaj była dziewiąta.
Na początek Entiri zajrzał do gabinetu Bryanta von Spitza, był też w salach roboczych i na sali wykładowej – na próżno.
Nie udało mu się znaleźć żadnego naukowca górnego szczebla. Pogodzony z losem postanowił zrobić to, za czym nie przepadał.
Zapytał kogoś o drogę. Strażnik wysłał go do kantyny ze słowami: „To trzeba zobaczyć”.
W stołówce uderzył go zapach przypraw. Z początku delikatne aromaty imbiru i czosnku przeszły przez cynamon i kardamon aż po cięższy zapach sosu sojowego.
Dzisiaj kuchnia azjatycka.
Przez następne pięć minut Entiri stał przy drzwiach i usilnie starał się zwalczyć chęć wzięcia talerza i nałożenia sobie kopiastej porcji… – czegokolwiek, wszystko było potencjalnie przepyszne.
Z uporem maniaka rozglądał się po sali, mając nadzieję, że znajdzie coś, co odwróci jego uwagę od smakołyków.
I znalazł. W rogu sali leżało coś, co zdecydowanie nie pasowało do wystroju. Wyglądało jak jakaś sterta ubrań i być może materiałów badawczych. Ruszył w jej kierunku.
Kiedy był na tyle blisko, żeby rozpoznać poszczególne kontury, zrozumiał, na co właściwie patrzy.
Był to zgrabny stosik, około piętnastu naukowców. Entiri uderzył się otwartą dłonią w czoło, zastanawiając się, co tu zaszło. Szybko doszedł do wniosku, że takie dumanie mu nie pomoże, więc zaczepił jednego z pracowników instytutu, który kończył jedzenie przy stoliku nieopodal.
– Możesz mi powiedzieć, co tu się stało? – zapytał, wskazując na naukowców.
– To jest nasz słynny kopiec z rekordowo wysokim ilorazem inteligencji. Co jakiś czas znajdujemy wszystkich najważniejszych członków środowiska akademickiego rozsianych po podłodze tej stołówki – najebanych w trzy dupy, więc usypujemy z nich kopiec; obudzą się koło południa – odpowiedział radośnie naukowiec.
– Możesz mi pomóc wyciągnąć z tej sterty Bryanta? Jest mi potrzebny – zapytał Entiri, drapiąc się po głowie.
– Jasne, dyrektor powinien być gdzieś w środkowej warstwie. Zaraz go znajdziemy.
Wygrzebanie Bryanta von Spitza z „najinteligentniejszej sterty w Equlis™” zajęło dobre piętnaście minut. Kiedy już im się to udało, oparli profesora plecami o ścianę. Kosa wyjął fiolkę z przejrzystym płynem. Wyjął korek i podstawił von Spitzowi buteleczkę pod nos.
Efekt był natychmiastowy – von Spitz otworzył oczy i gwałtownie zakaszlał.
– Co to było? – zapytał pomagający Kosie pracownik.
– Węglan amonu… świetny środek ocucający – odpowiedział Entiri.
Zakorkował fiolkę i schował ją do torby, po czym wyjął kolejną. Ta zawierała ciecz o konsystencji wody spod ogórków. Kolor świadczył, że dla klarowności wymieszano ją z olejem silnikowym… chyba.
– A teraz czas na gwałtowne wytrzeźwienie – do dna – rzucił, podając von Spitzowi fiolkę.
– Żonine łzy… Dzięki, Kosa, teraz jestem trzeźwy i znowu muszę się upić – rzucił von Spitz po wypiciu fiolki.
– Lepiej mi powiedz, co ty masz w głowie, że zapas alkoholu, który powinien wystarczyć na dwa dni, wypiliście w ciągu jakichś sześciu godzin?
– O wiele szybciej, mein freund, o wiele szybciej. Masz jakąś sprawę, czy mogę się już stoczyć na dno moralnego upadku? Jestem naukowcem i mam stresującą pracę.
– Nie ma mowy, potrzebuję cię trzeźwego. Przyniosłem fragmenty kamienia świata.
– Od tego trzeba było zacząć! W takim razie budzimy resztę i bierzemy się do roboty.
***
Wybudzenie i otrzeźwienie wszystkich naukowców ze sterty zajęło im dobre pół godziny, po czym odebrali od Kosy fragmenty i wzięli się do pracy.
Piętnaście minut później Kosa trzymał w rękach pierwszy, eksperymentalny talizman stabilizujący.
– Chyba sobie żartujecie – powiedział do Bryanta.
„Talizman” był w rzeczywistości małym odłamkiem kamienia przyklejonym do lekko spróchniałego kawałka drewna z użyciem taśmy malarskiej.
– Serio, Bryant? Malarska? Nie macie nawet budżetu na porządną taśmę klejącą?
– Jedyną funkcjonalną częścią talizmanu jest fragment kryształu; reszta to obudowa. Dzięki temu można go przy sobie bezpiecznie nosić bez ryzyka, że zawładnie tobą żądza mocy. Zrobimy to porządnie, jak już się upewnisz, że działa.
– A jeśli nie działa?
– Wtedy, zgodnie z twoim życzeniem, trumna będzie mahoniowa, a na nagrobku napis „pierdolcie się”. Zresztą trumna i tak będzie pusta.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli to nie zadziała i faktycznie spadnę z rowerka, to wrócę, żeby cię torturować?
Bryant zaśmiał się nerwowo.
– Fala zmiennej rzeczywistości raczej powoduje zmianę duszy… o ile nie całkowity rozpad, więc wątpię. – Bryant poklepał Entiriego po ramieniu. – Jammere nicht, ciesz się, że nie dałem ci fragmentu zawiniętego w folię spożywczą. Tak też by zadziałało.
Kosa wyjął z torby woreczek strunowy, po czym bezceremonialnie oderwał odłamek od pruchna i wrzucił go do woreczka… razem z taśmą malarską.
– Finalna wersja ma wyglądać lepiej i być zrobiona porządnie.
– Ja, ja, natürlich.
Kosa westchnął głęboko i wyszedł ze stołówki.
Kierując się do centrali portalowej Varissy, mocno się zastanawiał. Nie miał zamiaru sprawdzać na sobie, czy stabilizator działa, czy nie – miał jeszcze wiele powodów do życia.
Chociażby pizza, bardzo ją lubił.
Przechodząc przez portal do Kantarii, wpadł na pomysł. Nie musiał przecież sprawdzać talizmanu osobiście – mógł wysłać kogoś, kogo zdecydowanie nie będzie szkoda.
Z uśmiechem pod nosem popędził do sklepu „Scyzoryk”.
***
Drzwi otworzył mu znajomy kociak. Po krótkim przywitaniu z nim oraz Talisem Entiri przeszedł do sedna.
– Masz może jakiegoś manekina na sprzedaż?
– Kosa… widziałem nagrania, które wrzuciłeś na Obet, i nie mam zielonego pojęcia, w jaki niby sposób manekin może ci pomóc z czymś takim. – odpowiedział powoli Talis.
– Przykleję do manekina kamerę oraz to – wyjął z torby woreczek strunowy z kryształem, po czym kontynuował: – Jeśli zadziała i manekin pozostanie nienaruszony, to mamy zielone światło. Jeśli nie, to kombinujemy dalej.
– Dobry plan. A co, jeśli teren pod manekinem zmieni się w przepaść?
– Rzucę na niego zaklęcie lewitacyjne.
– Wiesz co? Mam na zapleczu jednego manekina ludzkich rozmiarów, którego chciałem wyrzucić na śmietnik, możesz go wziąć.
– Wielkie dzięki. Ile płacę?
– Gratis, poważnie. Chcę się go pozbyć, więc oddaję z pocałowaniem ręki.
– Chcę to na piśmie. – odpowiedział Kosa z wyjątkową powagą w głosie.
Talis pokręcił głową, lekko chichocząc. Po chwili wyjął z biurka lekko pożółkłą kartkę pergaminu, inkaust i zdobione pióro. Szybko spisał notkę o darowiźnie.
Kosa przeczytał dokument dwa razy, wyjął z torby teczkę z podpisem „Talis”, schował do niej notkę, po czym włożył wszystko do torby.
– Twoja ostrożność w kontaktach ze mną jest… intrygująca. Znamy się już kilka dobrych lat, mógłbyś mi choć trochę zaufać. – rzucił Talis.
– Ufam ci w kwestii zaopatrzenia oraz twojej wiedzy podróżniczej. Jednak jeśli chodzi o kwestie biznesowe, to nie ma mowy. „Nie wpuszczaj lisa do kurnika, nawet jeśli ma immunitet dyplomatyczny.”
Talis zaśmiał się lekko, kiedy Kosa pakował manekina do torby podprzestrzennej.
– Powodzenia. Jak nie wypali, to wpadnij, spróbujemy coś razem wymyślić.
Kosa skinął tylko głową, po czym wyszedł. Udał się z powrotem do centrali portalowej Kantarii.
***
Przyklejenie kamery i kryształu do manekina, nałożenie na niego zaklęcia lewitacji i otwarcie portalu do niestabilnego wymiaru nie zajęło dłużej niż pół godziny.
– Jesteś pewien, że chcesz to robić? – zapytał niepewnie Elgroler.
– Nic nie ryzykuję, więc tak… swoją drogą, też byłeś na tej imprezie naukowców, ale w kopcu cię nie widziałem… urwałeś się wcześniej? – zapytał Kosa.
– Moja rasa nie trawi etanolu, więc zwinąłem się, kiedy impreza przeszła z debaty w popijawę.
– Lepiej dla ciebie. Dobra, przechodzę. Zostanę tam na dłużej, żeby upewnić się, że fala nadchodzi. W tym czasie spróbuję zrobić jakieś pomiary.
El kiwnął głową, a Kosa razem z manekinem zniknęli w portalu.
***
Jak należało się spodziewać, otoczenie znowu było kompletnie inne – pomimo otwierania portalu na tych samych koordynatach.
Tym razem w odległości jakichś czterdziestu metrów od niego wesoło bulgotało jeziorko z lawą. Ziemia też przypominała raczej tę wulkaniczną, a w okolicy dostrzegł kilka dziur w ziemi z różnokolorowym osadem mineralnym.
Poza tym było tutaj pełno pęknięć w glebie, przez które można było dostrzec płynącą lawę, a w powietrzu unosił się duszący zapach siarki.
Entiri natychmiast wyjął z torby i założył maskę przeciwgazową. Nie padł od pierwszego wdechu, więc nie było aż tak źle, ale wolał nie ryzykować pogorszenia sytuacji.
Manekin z przyczepionym kryształem leniwie unosił się tuż obok miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą był portal.
– No to czas na małe badanka, co, Stefan? – rzucił wesoło do manekina.
Z oczywistych przyczyn manekin nie odpowiedział.
– Przez te chmury nie widać żadnego słońca, ani innej gwiazdy, jedyne cienie, które tutaj są pochodzą albo od światła lawy, albo próbują mnie zabić. Czyli z pomiarów z użyciem cienia nici, ale są inne metody.
Sięgnął do torby podprzestrzennej i wyjął z niej kulkę łożyskową.
– Mała, metalowa, znikomy opór powietrza, powinna być idealna do pomiaru.
Przystawił kulkę do kamery, przyczepionej do piersi a następnie użył zaklęcia teleportacji. Wysłał kulkę na dziesięć metrów w górę, a kamerę skierował w stronę gruntu. Po chwili kulka spadł.
Entiri odpalił nagranie z kamery w karwaszu.
– Czas na trochę matematyki. Zobaczmy, spadała z wysokości 10 metrów, uderzyła o ziemię po jakiejś 1,3 sekundy… przyspieszenie grawitacyjne to dwukrotność wysokości przez kwadrat czasu… trochę ponad 11 metrów na sekundę kwadrat. W Equlis jest około 10, więc to czuć. Na wszelki wypadek sprawdzę jeszcze kilka razy.
Użył materializatora, żeby wyjąć z torby pod przestrzennej metalowy pręt o długości dwóch metrów i wbił go w ziemię, po czym zmierzył i przykleił do jego czubka laser.
– Skoro i tak się przemieszczam, żeby sprawdzać przyspieszenie grawitacyjne, to mogę zrobić jeszcze jeden test.
Teren był płaski i sięgał w dal, aż po horyzont, więc warunki były idealne do sprawdzenia krzywizny planety, zaczął powoli oddalać się od pręta, w prostej linii, co jakiś czas rzucał kulką i sprawdzał nagranie.
Kiedy był już około kilometra od pręta wbił w ziemię kolejny, na tę samą głębokość.
– Dobra, wiązka powinna przechodzić nad prętem… więc jakim cudem widzę kropkę lasera delikatnie poniżej znacznika? Nie ma tu żywej duszy, więc raczej nikt nie przestawił pręta. Może jestem wewnątrz planety? Wtedy to by robiło sens… ale w takim wypadku nie zgadza się grawitacja.Chociaż… ona i tak się nie zgadza. Od 1,2 sekundy do nawet 1,9… a wahań grawitacji nie odczułem.
Zamilkł, starając się ogarnąć umysłem absurd sytuacji. Już sama fala zmieniając rzeczywistość była ostrą łamigłówką, ale te wyniki?
– Czyli oficjalnie, jestem na powierzchni pizzy hawajskiej… i to takiej wyjątkowo złej. – powiedział po chwili.
Zobaczył coś kątem oka, nieregularność w powietrzu. Wyjął lornetkę z torby i spojrzał w kierunku manekina.
Jezioro lawy zostało zastąpione pagórkiem, a wulkaniczna gleba żółtą trawą… ale manekin stał nietknięty.
– No to chociaż ty jesteś konsekwentny, Stefan. Szanuję… pora się zmywać.
Kilka kliknięć na karwaszu i pojawił się portal, przez który przeskoczył.
***
Wyrzuciło go z portalu. Znowu.
Zupełnie jakby portale prowadzące z tamtego wymiaru były niestabilne… co w sumie miałoby dużo sensu.
Jeden z żołdaków pomógł mu się podnieść.
– Czyli teraz czekamy? – zapytał El.
– Nie do końca, robiłem pomiary i fala zdążyła przejść przez manekina na moich oczach. Brak zmian w Stefanie… chyba, ale będzie trzeba to jeszcze sprawdzić.
– Jaki znowu Stefan?
– Tak nazwałem manekina.
Obecnym w sali zajęło chwilę przetworzenie tej informacji. W końcu ciszę przerwał El.
– Logiczne… to co teraz?
– Wyślij wiadomość do Bryanta, mają rozpocząć pracę nad stabilizatorami wszelkiej maści. Tylko porządnie, bez druciarstwa. Ja tymczasem zbiorę pierwszą ekipę, która założy stały obóz i przeprowadza rekonesans… o tyle o ile.
Komentarze
Prześlij komentarz