Witamy w Piekle. Rozdział 6 - Klasa: Kolos
Drużyna wycofała się w kierunku Kosy, wciąż zaskoczona zaistniałą sytuacją.
Owszem, „Miecz Damoklesa” nie był najbardziej użytecznym ani najpotężniejszym zaklęciem w arsenale Entiriego; powinno mieć jednak jakikolwiek efekt.
Tymczasem na kolosie nie zrobiło to wrażenia.
Biegł w ich kierunku z niespodziewaną prędkością. Wyraźnie czuli każdy jego krok pod stopami – zupełnie tak, jakby w ich kierunku biegł jednoosobowy bunkier szturmowy.
– Co robimy?! – rzucił szybko Kargan.
Nie było czasu na odpowiedź. Rycerz wyskoczył w powietrze z podniesioną pięścią, celując prosto w krasnoluda. Kargan uniósł tarczę, jakby to miało znaczenie. Kosa wiedział, że nie miało. To nie był cios, który dało się przyjąć.
Kilka kart zatoczyło krąg wokół jego dłoni. Wzmocnioną telekinezą chwycił martwe drzewo – to samo, które wcześniej zatrzymało jego lot – i wyrwał je z korzeniami. Całą siłą cisnął konarem w bok rycerza.
Trafił.
Masa i pęd kolosa były jednak nie do zatrzymania. Potężne ciało odchyliło się tylko o tyle, by zamiast zmiażdżyć Kargana, pięść wbiła się w ziemię tuż obok.
Uderzenie rozorało glebę, wysyłając w powietrze pył i większe kawałki gruntu. Rękawica zniknęła w niej po łokieć.
Kolos powoli przekręcił głowę, patrząc na nich. Wyrwał rękę z gleby i otrzepał ją. Był to wyraźny sygnał, że nie widzi w nich żadnego zagrożenia.
Kosa uśmiechnął się w duchu. Lekceważenie przeciwnika to jedna z najgłupszych rzeczy, które można zrobić w walce.
Zamierzał to wykorzystać.
Kolos wyprostował się powoli, prezentując swój potężny wygląd. Z pewnością niejednego by to przeraziło.
Dopiero teraz Entiri miał okazję, żeby mu się dokładnie przyjrzeć.
Wysoki na ponad trzy metry kolos z barami jak szafa. Kruczoczarna, pełna zbroja płytowa z czerwonymi akcentami na rękach i nogach, przypominającymi plamy zaschniętej krwi. Całość dopełniały złote zdobienia na klatce piersiowej i hełmie.
Coś jednak nie pasowało. Jego postura była idealna. Ruchy – precyzyjne, żadnego wahania.
Najgorsze było to, że poza szczeliną w hełmie Kosa nie mógł dostrzec absolutnie żadnej luki. Dodatkowo na pancerzu nie było widać nawet ryski, pomimo faktu, że Marruk wyszczerbił sobie na tej zbroi topór.
Podsumowując: to nie wygląda dobrze.
Stali przez chwilę w milczeniu, zupełnie jakby kolos dawał im pierwszeństwo, wyzywał ich.
„Proszę, zróbcie pierwszy ruch. I tak to bez znaczenia.”
Entiri zacisnął pięść. Karty zatańczyły w powietrzu, kiedy rzucał aż cztery zaklęcia naraz, wzmacniając całą drużynę.
Pośpiech – dla zwiększenia szybkości i czasu reakcji.
Wzmocnienie – poprawa siły i wytrzymałości.
Tarcza – żeby zablokować chociaż część obrażeń.
I wreszcie Błysk, który przeniósł ich dziesięć metrów w tył, dla lepszej pozycji.
Kosa nie dał po sobie tego poznać, ale Vertis doskonale wiedział, ile to kosztowało. Wiedział też, że Entiri nie wytrzyma długo takiego tempa – nie z takimi obrażeniami.
– Musimy załatwić go szybko. Ocena? – rzucił szybko Vertis.
– Poziom piętnasty, może szesnasty. Klasa moloch, nie wiem, czy ma podklasę – rzucił Entiri.
– Marruk i Kargan robicie za awangardę. Zajmijcie go czymś. Vertis i Tirri szukają otwarć – luki w pancerzu, pęknięcia płyty, cokolwiek. Kosa pilnuje, żeby nikt nie zginął, i próbuje go ruszyć innymi metodami. Ja pilnuję, żeby ta konserwa nie dorwała się do naszego maga – rzuciła Elathe, chowając swój kostur do torby. Następnie zmaterializowała ciężką, wzmacnianą magicznie pawęż.
Wszyscy mruknęli potwierdzająco – plan prosty i logiczny. Niewiele rzeczy mogło pójść nie tak.
– Jako że tak sobie stoi i czeka na nasz ruch… może przetestujemy trochę limity? – powiedział Entiri, unosząc dłoń.
Gestem wyrwał z ziemi kawał skały, podzielił go na mniejsze, skompresował i ukształtował w kształt kolców. Owszem, magia nie działała na niego bezpośrednio, ale rzucone telekinezą drzewo zadziałało świetnie.
Kolejne zaklęcie – przed kolcami pojawiła się brama przyspieszenia, a potem kolejna i kolejna.
– Entiri, nie przesadzaj. Jak tak będziesz marnować energię, to nie będziesz miał jak nas ratować – powiedział szybko Kargan.
Kosa nie zareagował. Wystrzelił wszystkie pięć kolców, każdy grubości ramienia. Przeszły przez wszystkie trzy bramy przyspieszenia i ogromnym impetem uderzyły prosto w molocha.
Uderzenie było ogłuszające, a zaraz potem pojawiło się dudnienie. Pociski roztrzaskały się przy kontakcie z pancerzem, tworząc chmurę pyłu, z której po chwili wyłonił się kolos.
Jedynym efektem ataku było pięć zadrapań na napierśniku.
– To piętnastka. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo – rzucił lekko Kosa.
Vertis i Tirri odskoczyli na boki, a Elathe stanęła przed Kosą i wbiła dolną krawędź pawęży w ziemię. Obok niej stanęli Marruk i Kargan, wspierając jej tarczę. Dodatkowo Entiri rzucił kolejne zaklęcie ochronne.
Kolos uderzył w tarczę z całej siły. Magiczna osłona postawiona przez Entiriego roztrzaskała się jak tafla szkła, a pięść rycerza trafiła w tarczę.
Huk był ogłuszający, trójka obrońców jęknęła z wysiłku, ale tarcza wytrzymała – z ogromnym wgnieceniem w środku, ale wytrzymała.
Kolos brał kolejny zamach, kiedy Vertis podbiegł od boku i wpakował cały bębenek swojego rewolweru w hełm rycerza z prędkością bijącą na głowę niejednego zawodowca.
W tym czasie Tirri z uporem godnym maniaka próbowała wbić sztylet pomiędzy płyty pancerza na prawej łydce. Niestety bez skutku.
Marruk i Kargan wybiegli zza tarczy i uderzyli razem – jeden toporem, drugi buławą – w krocze rycerza. Cios poniżej pasa, ale ważny jest efekt.
Którego nie było.
Kolos zamachnął się na Marruka. Pół-ork się tym nie przejął – dalej uporczywie próbował w jakikolwiek sposób naruszyć pancerz.
Kiedy cios miał go już dosięgnąć, Marruk zniknął w bladym błysku. Pięść rycerza ponownie wbiła się w ziemię.
Pomimo tego, że był bez ustanku atakowany, kolos był zdziwiony i patrzył przez chwilę w miejsce, w którym przed chwilą był Marruk. Następnie spojrzał na Kosę, który uśmiechał się pod nosem.
Wyłamanie – zaklęcie do ratowania życia. Sprawia, że cel znika, jakby nigdy nie istniał, i pojawia się ponownie w tym samym miejscu po dziesięciu sekundach. W tym czasie nie można go w żaden sposób wykryć i jest odporny na dosłownie wszystko.
Jednak wyłamany też nic nie widzi i nie może się przygotować – w końcu nie istnieje.
– Chyba się wkurzył! – rzuciła Elathe, kiedy rycerz ruszył w stronę Kosy.
Nie próbowała zatrzymywać kolosa – wiedziała, że nie da rady, a Kosa jakoś sobie poradzi.
Karty intensywnie wirowały wokół Entiriego, kiedy skupiał się na zaklęciach, a nad jego głową zbierały się ciemne chmury burzowe. Kiedy moloch był już blisko, Kosa użył ponownie Błysku i znalazł się dziesięć metrów dalej, tuż obok Vertisa.
– Odsunąć się! – krzyknął głośno.
Z nieba spadła ogromna, zielona błyskawica, uderzając w kolosa. Huk rozdarł powietrze. Rycerz stał jak wryty, z jego pancerza unosił się dym.
– Zadziałało? Myślałam, że jest odporny na magię – rzuciła Tirri.
– Bo jest. To była naturalna błyskawica… jak widać, tutaj są zielone – odpowiedział Vertis.
Elathe i Kargan podbiegli do nich, po chwili pojawił się też Marruk, by po szybkim rozejrzeniu się odejść daleko od kolosa. Był jednak w pogotowiu.
– To chyba na tyle, co? – rzucił Kargan.
W tym momencie kolos się ruszył.
– Musiałeś? – powiedziały na raz Tirri i Elathe.
– Jest ogłuszony. To był już plan A, czy jeszcze rozgrzewka? – rzucił Marruk.
– Znając Kosę, „Miecz Damoklesa” był planem C, a teraz tylko improwizuje.
– A co z planami A i B? – zapytał Kargan.
– Plan A wymagał Kosy w pełnej sprawności, co odpadło – powiedziała Elathe.
– A plan B zakładał, że uda nam się go ruszyć w normalny sposób. Też nie wyszło – dodała Tirri.
– Plan D? – zapytał Vertis, widząc, że kolos zaczyna iść w ich kierunku.
– A mówili mi w karczmie, żeby cię nie brać, Vertis, bo do czarnoprochowej nie można załadować przeciwpancernej – odpowiedział Kosa.
– Się kurwa zdziwisz – rzucił Vertis, zmieniając bębenek na ten z czerwonymi oznaczeniami.
– Fajnie… do roboty – rzucił krótko.
Znowu się rozproszyli. Każdy miał w torbie jakiś rodzaj broni palnej, więc wszyscy się przerzucili. Tylko Kosa nie wyciągnął żadnej broni – podczas czarowania wolał mieć wolne ręce.
Poza tym i tak nie mógł jej użyć, będąc w tym stanie.
Elathe rozłożyła się na ziemi niedaleko Kosy z wielkokalibrowym karabinem wyborowym. Kaliber 12,7 × 99 milimetra ze specjalną amunicją przeciwpancerną powinien go chociaż trochę ruszyć, jednak ustawienie trochę trwało.
W tym czasie Kargan, Marruk i Vertis osłaniali Tirri, która próbowała wpakować z pistoletu przeciwpancerny pocisk 9 milimetrów w wizjer hełmu. Szpara była mała, więc musiała się do niego zbliżyć.
Kolos sięgnął ręką, a Tirri nie zdążyła zrobić uniku – złapał ją prawą ręką za lewe ramię i podniósł, po czym chwycił za drugie.
Zaczął ciągnąć w przeciwne strony, jakby chciał ją rozerwać na pół.
Tirri zniknęła, nim zdążyła poczuć ból.
Kolos spojrzał znów na Entiriego, ale znał już tę sztuczkę. Za chwilę powinna się pojawić w tym samym miejscu – on może poczekać.
Widząc to, Kosa użył materializatora, by wyjąć z torby podprzestrzennej panzerfaust, który natychmiast rzucił Elathe.
Nie zadawała pytań – po prostu odbezpieczyła, wycelowała i wystrzeliła.
Pocisk pomknął w kierunku molocha, uderzając go z ogromną siłą. Rozległ się głośny huk, ale nie było eksplozji. Moloch cofnął się o krok.
Tirri pojawiła się po chwili z powrotem i wylądowała na ziemi, natychmiast się wycofując.
– To nie był kumulacyjny? – zapytała Elathe.
– Nie, głowica zrobiona z czystej stali. Zwiększyłem też ładunek miotający – odpowiedział Kosa.
– Wiedziałeś, że zadziała, czy zgadywałeś?
– Może sobie być twardy i niewrażliwy na magię, ale nikt nie jest odporny na prawa fizyki. Kiedy uderza w ciebie prawie cztery kilo stali o sile około stu dwudziestu kilodżuli, nie masz wyboru – musisz się przesunąć.
– Typowy Kosa – rzucili razem Vertis i Tirri.
Tyradę Entiriego potwierdziło ogromne wgniecenie w napierśniku kolosa, które zobaczyli, kiedy dym się rozwiał.
– Dodatkowo mamy teraz pewność – w środku nie ma nic żywego. Zbyt idealne ruchy… – zaczął Marruk.
– …Błyskawica oraz to wgniecenie – kontynuował Kargan – potwierdzają raczej, że to żywa zbroja.
Pozostali pokiwali głowami.
Kolos ruszył w ich kierunku. Wyglądało na to, że wgniecenie nie zrobiło na nim wrażenia.
– Dlaczego ten Mordekaiser jest taki nafeedowany? – powiedział Kosa
– Za dużo grasz w lola – rzuciła Elathe, ładując pocisk przeciwpancerny do komory nabojowej.
Rozległ się huk wystrzału. Elathe celowała prosto we wgniecenie, jednak kolos zasłonił je ręką. Pocisk trafił w rękawicę, pozornie nic nie robiąc.
– Mogę się założyć, że ta konserwa nuci sobie w głowie “Tanky” od grupy “Instalok”. – powiedział zirytowany Marruk.
– „When my team is squishy, and we need a tank…” – zaintonował Kosa.
– Zaśpiewaj jeszcze jedną linijkę, to cię odstrzelę. – powiedział cicho Vertis.
– Wtedy ten kolos was zabije.
– Poświęcenie na które jestem gotów.
– Może skupcie się na walce co? Dobiega do nas. – rzucił Kargan.
Karty znów zatańczyły, z ziemi wyrosła kamienna ręka, która pochwyciła nogę kolosa. Wyraźnie się tego nie spodziewał, więc legł płasko na ziemi.
Oddech Entiriego był szybki, rwany. Jego twarz była blada a na skroni widać było krople potu. Widać było, że dłużej nie pociągnie.
– Zajmijcie go czymś, muszę mieć czysty strzał. Kosa, dasz radę rzucić znowu bramę przyśpieszenia? – Zapytała Elathe, grzebiąc w swojej torbie.
– Maksymalnie dwie, masz plan?
Nie odpowiedziała. Wyjęła ze swojej torby kilka grubych i długich kolców. Doczepiła je do lufy karabinu i wbiła w ziemię tak, aby ustabilizowały karabin w jednym miejscu. Dodatkowo rzuciła na broń zaklęcie dociążające, załadowała magazynek z pociskami przeciwpancernymi i przełączyła na full auto.
Kosa wiedział do czego to zmierza. Czekał, aż reszta da jej pole do strzału.
Okazja nadarzyła się po chwili. Moloch uniósł ręce do góry, aby z całej siły uderzyć Marruka i Kargana, którzy stali przed nim.
Entiri natychmiast stworzył dwie bramy przyśpieszenia tuż przed lufą karabinu, po czym zatkał uszy. Elathe wycelowała i z całej siły nacisnęła spust.
Powietrze rozdarł ciągły huk szybko opróżnianego magazynka, przez wcześniejsze przygotowania, lufa drgała nieznacznie, więc pociski nie trafiły w jedno miejsce.
Każdy z pocisków osiągnął zawrotną energię, wbijając się w napierśnik. Impet uderzenia odrzucił kolosa, tworząc przy okazji pięć dziur wlotowych w napierśniku.
Marruk i Kargan byli zdecydowanie za blisko. Trafienie delikatnie ich ogłuszyło, ale wycofali się spokojnie.
Elathe zmieniła magazynek i przygotowała się do następnej serii. Reszta również przeładowała broń.
Entiri usiadł na ziemi. Nie był w stanie rzucić żadnego zaklęcia, dodatkowo, plecy, żebra i płuco bolały go jak cholera.
– Jeśli teraz wstanie i zacznie szarżować, to umrę ze świadomością, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy. – rzucił rozbawiony.
Moloch zaczął się podnosić, zupełnie jakby los chciał zadrwić z Entiriego. Podnosił się powoli, spokojnie. Jednak w jego ruchach nie było już widać tej samej werwy, co poprzednio.
Wodził ręką po napierśniku, aż trafił na dziurę po kuli, z której sączyła się metaliczna ciecz. A potem trafił na kolejną, i kolejną. Z każdą dziurą w napierśniku jego ruchy stawały się bardziej paniczne.
Zupełnie tak, jakby nie wierzył, że coś przebiło zbroję.
– Masz już dość? – rzucił pewnie Vertis.
Rewolwerowiec miał szczerą nadzieję, że kolos się wycofa, widział, jak Entiri siada na ziemi. Nie chciał tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale doskonale wiedział, że dalsza walka będzie niemożliwie wręcz trudniejsza.
Rycerz odwrócił głowę w stronę Vertisa. Zrobił to gwałtownie, jakby był przerażony. Powoli spojrzał po swoich przeciwnikach i… cofnął się delikatnie.
Postawił krok w tył, jednocześnie zakrywając dziury i obserwując przeciwników. Czekał na reakcję. Po chwili zrobił kolejny krok.
Nie minęła chwila, kiedy rzucił się do panicznej ucieczki. W jego ruchach nie było już dostojnego marszu, oraz pogardy dla słabych. To była czysta, paniczna ucieczka.
To on był słaby.
Vertis odetchnął z ulgą. Drużyna zebrała się w jednym miejscu. Elathe chowała karabin, Kargan i Marruk ciągnęli coś mocniejszego ze swoich piersiówek, Vertis usiadł obok Kosy a Tirri położyła głowę na kolanach rewolwerowca.
Zaklęcia wzmacniające rzucone przez Entiriego przestały działać wraz z końcem jego sił, więc wszyscy byli zmęczeni.
– Nic nie zrobiłem w tej walce. – rzucił gorzko Vertis.
– Ty chociaż odwracałeś uwagę, co ze mnie za krasnoludzki obrońca, skoro nie mogę nikogo bronić? – żalił się Kargan.
– Powiedzmy sobie szczerze: jedynymi, którzy coś robili w tej walce to Kosa i Elathe. – powiedział Marruk.
– Nie oceniajcie się zbyt surowo. To po prostu nie wasz rodzaj przeciwnika. Cholera, nawet, gdybym był w pełni sił nie zrobiłbym wiele więcej. – odparł lekko Entiri.
– Fakt, rzadko trafia się na tak twardą konserwę. – skwitowała Elathe.
Całość potwierdziło ciche pomrukiwanie Tirri, którą Vertis drapał za uchem.
– Przynajmniej obyło się bez strat. – powiedział wesoło Kargan.
– Nie do końca. – rzucił Entiri, wskazując miejsce nieopodal.
Niedaleko miejsca, w którym się pojawili, dało się dostrzec roztrzaskanego manekina.
– Dorwał Stefana, uczcijmy go minuta ciszy. – dokończył poważnie Kosa.
– Serio Kosa? Serio? – rzucił zdziwiony Vertis.
– Ej, stefan dobrowolnie i z ochotą sprawdził działanie talizmanu stabilizującego. Był najlepszym naukowcem wśród manekinów i najlepszym manekinem wśród naukowców, jakiego znałem. – rzucił z kamienną twarzą.
Nie był w stanie jednak utrzymać powagi i roześmiał się.
– To co, odpoczniemy chwilę i idziemy szukać miejsca na bazę wypadową? – powiedział rozbawiony Entiri.
– Z tobą? W tym stanie? Zapomnij. – rzuciła szybko Elathe.
– Daj spokój, to tylko draśnięcie.
– Masz przebite płuco.
– W takim razie bardzo dobrze, że płuca chodzą parami.
Komentarze
Prześlij komentarz