Witamy w Piekle. Rozdział 9 - Gulasz, logi i chaos
Uniknął cięcia z góry i pobiegł do przodu. Kolejne cięcie świsnęło mu nad głową. Skręcił w bok, wbiegając w gęste krzaki.
Było ciemno, biegł na czuja. Odskoczył w prawo i na odlew ciął mieczem sylwetkę obok. Rozproszyła się w powietrzu.
Usłyszał niski skowyt, serce waliło mu jak diabli, krew szumiała w uszach.
Biegł dalej.
Zerknął za siebie. Dalej tam jest.
Nie zdąży. Wiedział o tym.
Pozostaje tylko walczyć. Odwrócił się z ostrzem gotowym do cięcia.
Cóż, każdy kiedyś umrze.
Bam!
Otworzył oczy – widział nad sobą płótno namiotu. Sam leżał na ziemi obok łóżka, dalej zaplątany w pościel.
Nie ma to jak spaść z łóżka z powodu koszmaru.
Leżał tak jeszcze przez chwilę, zbierając myśli. Entiri nie miewał koszmarów. Ale kiedy już się pojawiały, to oznaczały tylko jedno.
Kłopoty.
Wstał i pościelił łóżko. Nie przebierał się przed snem – katastrofy nie czekają, aż się ubierzesz. Sprawdził godzinę na karwaszu. Szósta piętnaście czasu Equliańskiego. Nieźle, biorąc pod uwagę, że kładł się około północy.
Wyszedł z namiotu – przywitało go to samo, nienachalne oświetlenie, które panowało tu przez cały czas. Zaczynał być naprawdę ciekaw, skąd ono się bierze.
Na zewnątrz, obok wejścia do namiotu, stał stolik z dwoma krzesłami. Na jednym z nich siedział Vincent i, popijając whiskey, układał pasjansa.
– Brex uznał, że przyda ci się adiutant. Trafiło na mnie, szefie – rzucił Vincent, wstając od stolika.
– Zawsze miał nosa do takich rzeczy. Dobra, niech będzie… raport? – Kosa uniósł brwi.
– Jak poszedłeś w kimę, od razu zwinęli romantykę i ściągnęli torby podprzestrzenne razem z magazynem. Zwiadowcy siedzą w obozie, jajogłowi bawią się w eksperymenty. Nawet rakietę puścili w niebo. Poza tym cisza. – Vincent mówił sucho, bez emocji, jakby wymieniał karty.
– Patrz pan, a tak się upierali na „wyprawę w starym stylu”. Dobra, pogadam z naukowcami… ale najpierw kawa.
– Kawa będzie. Z mlekiem i cukrem, jak zwykle? – Vincent uśmiechnął się kątem ust.
Entiri pokiwał głową i ruszył w stronę dużego, niebieskiego namiotu z logiem Equliańskiego Instytutu Technicznego, który wyglądał, jakby ktoś wyrwał go z kampusu i postawił na środku dżungli.
Muzyka płynąca z obozowych głośników ucichła, a po chwili popłynął z nich przyjemny głos prezentera radiowego.
– TNR: z nami jesteście bliżej domu! Właśnie doszły do nas wiadomości o ekspedycji Obieżysferów w anomalnym świecie Dysmerii. Nasi dzielni towarzysze starają się dowiedzieć czegoś o tamtym miejscu oraz odnaleźć zaginioną grupę młodych Obieżysferów. Trzymajcie się tam, chłopaki – niech taśmy klejącej nigdy nie brakuje, a wasza baza będzie chociaż trochę uporządkowana. Ten utwór jest z dedykacją dla was.
Z końcem wiadomości z głośników popłynęły delikatne dźwięki utworu Building the Crate z bajki Chicken Run.
Trans-Nodal Radio… chyba nie ma lepszej stacji do takich ekspedycji. Muzyka zawsze w punkt, a audycje przydatne.
Odchylił materiał i wszedł do namiotu. Już z zewnątrz słychać było poruszenie, ale nie spodziewał się, że będzie ono tak duże.
– Przecież to jest fizycznie niemożliwe! Przyspieszenie grawitacyjne wahające się od sześciu do nawet dwudziestu?! Przecież poczulibyśmy zmiany, tymczasem nic! – krzyczał jeden z naukowców, wyraźnie wkurzony.
– Tak, wiem, to nie ma sensu, może wyniki są błędne, może metoda badawcza zła, ale powtarzałem testy w kółko i w kółko, używając różnych metod, i za każdym razem wychodzi co innego! – odkrzyczał się Bryant.
Oho, wyniki doprowadziły ich do białej gorączki… może powinienem był ich uprzedzić?
– Spokój, spokój! Trochę ciszej i bardziej spokojnie, dobrze? Taka atmosfera nie sprzyja dyskusji. – Kosa klasnął głośno w dłonie, uciszając wszystkich.
– Ty słyszysz siebie? Mówisz o dyskusji akademickiej, kiedy fizyka robi sobie z nas jaja! – rzucił głośno kolejny naukowiec.
– To anomalny, niestabilny świat. Czego się spodziewałeś? Jak byłem tu wcześniej, to też robiłem testy i wyniki były różne. – powiedział spokojnie Kosa.
– A mierzyłeś krzywiznę? – rzucił cwaniacko Bryant.
– Próbowałem i niewiele mi z tego wyszło. Skoro zadajesz to pytanie, to znaczy, że mnie zaskoczysz, dawaj. – rzucił wesoło Kosa.
Bryant poczekał chwilę, zanim się odezwał. Zupełnie jakby budował napięcie przed ujawnieniem ogromnego sekretu.
– Krzywizna terenu podnosi się o 2 minuty kątowe na kilometr – powiedział głosem szaleńca.
W namiocie panowała cisza. Kosa starał się przetworzyć informacje, przez chwilę myślał nawet, że to żart. Jednak kiedy omiótł spojrzeniem naukowców w namiocie, wszyscy potwierdzająco kiwali głowami.
– Sprawdziłem to kilkukrotnie. W obozie i poza nim. Co ciekawe, wynik zmieniał się w zależności od osi, którą badałem. – kontynuował spokojnie Bryant.
– Pewnie te wyniki też są błędne. Dopóki nie rozwiążemy problemu z rozjeżdżającymi się danymi, nie ma co dyskutować o innych rzeczach. – prychnął inny naukowiec, wyraźnie niezadowolony.
Kosa milczał przez chwilę, drapiąc się po szyi. Jak teraz nie zbije ich z tropu, naprowadzając na właściwy kierunek, to będzie problem.
– Gdzie jest Vincent z kawą, do takich rozkmin potrzeba kofeiny – odezwał się po namyśle.
– Już jest, szefie, jak chciałeś – powiedział stojący za Entirim Vincent. Nie było do końca pewne, kiedy wszedł do namiotu.
Entiri wziął od niego kubek i wypił łyk kawy, ku pogardliwym spojrzeniom części zgromadzonych.
Tak, odwieczny konflikt wśród obieżysferów, inżynierów i agentów wywiadu: kawę pije się z mlekiem i dodatkami czy może gorzką i czarną jak życie. Chociaż moim zdaniem życie jest za krótkie, żeby pić gorzką kawę.
Spojrzał na siedzącego przy stole Brexa. Po jego minie i zrezygnowanej posturze Entiri wnioskował, że Brex próbował uspokoić naukowców i poległ sromotnie.
– Hej, Brex… z nas wszystkich to ty miałeś najwięcej rundek w komorze grawitacyjnej… na ile czujesz? – zapytał spokojnie.
Brex wstał od stołu i spojrzał zdziwiony na Entiriego. Zupełnie jakby zastanawiał się, jakie to niby ma znaczenie. Jednak mimo to poruszał się trochę po namiocie, skupiając się na ciążeniu, a nie faktycznych ruchach.
– Jak tak teraz o tym mówisz, to pomimo tych paru godzin spędzonych na Dysmerii dalej czuję się trochę za ciężko. Nie na tyle, żeby robić różnicę, ale na tyle, żeby wywołać dyskomfort, więc… powyżej dziesiątki… może jedenaście i pół… coś w tym stylu – w głosie Brexa było słychać niepewność.
– Świetnie, czyli taki wynik przyjmiemy i tyle – rzucił lekko Entiri.
Gwar wywołany tym stwierdzeniem był ogromny. Zaraz podniosły się krzyki o nienaukowych metodach i wynikach wyciągniętych z kapelusza. Uciszyli się dopiero wtedy, kiedy Brex walnął pięścią w stół, a z racji bycia półolbrzymem siły miał sporo, więc stół pękł w pół.
– Dzięki, Brex. Słuchajcie… czy to naprawdę ma znaczenie? Mam wam przypomnieć o takich porąbanych rzeczach jak to, co dla jaj nazywam „polem Kornikowa”, bo przyciąga tylko celulozę? Albo oddziaływaniu Nasurskim, które zmniejsza masę protonu o dwa procent? To serio jest najdziwniejsze, co w życiu widzieliście? – powiedział spokojnie Entiri.
Na sali zapadła cisza, kiedy naukowcy kiwali głowami, przyznając mu niechętnie rację.
– Dobra, skoro to już mamy wyjaśnione… co z tą krzywizną? – zapytał Bryant.
– A co z nią? Jesteśmy w środku albo to nie planeta. Innych opcji nie widzę – odpowiedział celnie Vincent.
– Skoro to mamy ustalone, to pora brać się za prawdziwą robotę. Brex, chcę mieć wszystkie zespoły zwiadowcze w terenie. Ale mają wziąć porządny sprzęt: motocykle, transportery opancerzone. Słowem – mają zrobić długodystansowy zwiad.
Entiri odwrócił się w stronę Bryanta, po czym kontynuował wydawanie rozkazów.
– Bryant, ty i twoi ludzie macie użyć czujników sejsmicznych i dźwiękowych, żeby odkryć to miejsce, gdzie ciągle uderzają błyskawice. Chcę mieć przynajmniej szczątkowy obraz tego, jak będzie wyglądać nasza baza główna.
– A skąd pewność, że takie miejsce istnieje? – zapytał podejrzliwie Bryant.
– Stąd, że byłem u Rayetha po przepowiednię. Było coś o cięciu, którego drogę wytyczy błyskawica o zachodzie, albo coś w tym stylu – odpowiedział nonszalancko Kosa.
– Ale tu nie ma zachodów słońca… a jeśli chodziłoby o kierunek geograficzny, to nie mamy zielonego pojęcia, gdzie jest zachód na Dysmerii – rzucił jeden z naukowców, wyraźnie zdziwiony.
– Czyli jestem nieśmiertelny – Entiri zaniósł się udawanym śmiechem typowego złola.
– Wracając do tematu… czym ty się zajmiesz, Kosa? – rzucił oskarżycielsko Brex.
– Zamierzam doprowadzić ten obóz do względnego porządku, a potem może sam ruszę tyłek na zwiad – rzucił lekko, wychodząc z namiotu.
***
Ekspedycja badawcza składająca się głównie z weteranów ma swoje zalety. Wydawane rozkazy mogą być tylko ogólnikowe, robota jest wykonywana szybko i poprawnie, a raporty są dostarczane przed czasem. No i jest jeszcze inicjatywa – im bardziej doświadczony obieżysfer, tym bardziej niezależny. Wychodzą z własnymi pomysłami, usprawniają operacje na własną rękę i czasami nawet nie trzeba wydawać rozkazów.
Jednak w przypadku weteranów z Equlis inicjatywa jest też ogromną wadą, ponieważ każdy z nich potrafi mieć sześćdziesiąt pomysłów na minutę, a każdy głupszy od poprzedniego. Dodatkowo każdy z nich ma wizję, jak powinien wyglądać ten obóz… każdy inną, co prowadzi do ogromnego chaosu. Nie wspominając już o tym, że niektóre rzeczy robią dla żartu.
Entiri właśnie patrzył na ubranego we francuskie barwy słonia bojowego, stojącego na środku obozu. Tuż obok flagi i ekspresu do kawy.
Jebane śmieszki.
Entiri zaczepił jednego z obieżysferów, który właśnie niósł ze sobą dwudziestolitrowe wiadro czerwonej farby.
– Czyim pomysłem jest ten słoń? Chcecie nam zrobić wojnę stuletnią na środku obozu? I po co ci ta farba?
– Ja nic nie wiem, towarzyszu dowódco, słonia ściągnął kto inny, nie do końca wiadomo kto. A farba po to, żeby przemalować kornika w jedyne słuszne barwy.
– Odwołuję ten rozkaz. Pomalujecie go na komunistyczne barwy, to zaraz zacznie mi drewno znikać.
– Ale towarzyszu…
– Jak nie chcesz doprowadzić do czystki stalinowskiej, to rób, co mówię – warknął Entiri.
Speszony obieżysfer kiwnął głową i ruszył odstawić farbę do magazynu.
Entiri westchnął głęboko. Rozejrzał się po obozie.
Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądał na zorganizowany, krył się w nim istny chaos.
Trzech kucharzy w kuchni polowej kłóciło się o to, który gulasz jest regulaminowy. Ktoś głośno narzekał na brak galaretki truskawkowej w lodówce.
To ekspedycja badawcza, a nie pieprzona wycieczka krajoznawcza. Może jeszcze zaczniecie robić sobie zdjęcia.
Kątem oka Kosa zauważył, jak Tirri przyjmuje uroczą pozę, robi dzióbek do telefonu i strzela selfie.
Wykrakałem… Nie mam do tego siły, zajmę się czymś pożytecznym.
Udał się do stolika, który stał obok nadajnika, rozstawił monitor, myszkę, klawiaturę i sparował wszystko z komputerem osobistym przypiętym do jego paska.
Kilka kliknięć oraz komend później udało mu się nawiązać połączenie z ST Akaszą. Nie mógł tego jednak zrobić bezpośrednio. Na całe szczęście nie zamykali portalu do Equlis na wypadek szybkiej ewakuacji, więc wykorzystał ich jako pośrednika.
Przez okno komunikatora przeszły zakłócenia, po czym pojawiła się znajoma twarz Veliry vel Saen.
– No proszę, mój ulubiony obieżysfer. Dzwonisz, żeby flirtować czy…? – Jej głos był jak zwykle przyjemny, a na twarzy zagościł psotny uśmieszek.
– Nie tym razem. Wczoraj próbowaliście przeskoczyć na nasze współrzędne i wyskoczył błąd, mam rację?
– Ściągnęliśmy już pomoc techniczną z Equlis. Wasi inżynierowie rzucili okiem na kod błędu i zaczęli rozbierać stabilizator.
Entiri westchnął głęboko na tę informację.
– Tego się obawiałem. Prześlij mi logi napędu, jeśli możesz.
– Już wysyłam… Znasz się na tym?
– Używacie JG3 na oprogramowaniu Katori, mam rację?
– Tak, chociaż są plany wymiany na nowszy model.
– Pod żadnym pozorem tego nie rób. Sam używam JG3. Jest wielki, ciężki, toporny i prądożerny, za to niezawodny i bezawaryjny. Nawet jak się popsuje, to można go naprawić z użyciem młotka, ewentualnie śrubokręta. Pracowałem na tym silniku, to się znam.
– Zawsze potrafisz mnie czymś zaskoczyć. Rozgryźcie ten problem szybko, bo chcę już dołączyć do operacji i zapewnić wsparcie.
– A myślałem, że chcesz kolejnej namiętnej nocy ze mną i jakiegoś śledztwa.
– To też…
Velira odwróciła głowę do kogoś poza kadrem, posłuchała chwilę i kiwnęła głową.
– Muszę lecieć, obowiązki wzywają – rzuciła, rozłączając się.
Po chwili Entiri otrzymał nową wiadomość – logi generatora skoków międzywymiarowych. Od razu otworzył plik i przejrzał zawartość.
„Kod błędu: 12C”
Podrapał się po brodzie.
12C to brak stabilności wymiarowej… błąd czysto mechaniczny. Dlatego zaczęli rozbierać stabilizator. Problem w tym, że w JG3 ten błąd się po prostu nie pojawia. Ani razu od stworzenia tego generatora ten błąd się nie pojawił.
Jego rozważania przerwał dźwięk głębokiego talerza, który Vincent położył obok klawiatury.
– Curry… kucharze przestali się kłócić o gulasz? – zapytał, nabierając trochę na łyżkę.
– Nie, kwatermistrz wlazł między nich i dostał patelnią. Otworzył konkurencję: racje żywnościowe w ładnych naczyniach – odparł zażenowany Vincent.
– Jak tak dalej pójdzie, to wydam pierwszy w tym świecie rozkaz rozstrzelania. No nic, masz dla mnie jakiś raport? – zapytał spokojnie Kosa.
– Fabrykator przyjedzie pojutrze, ponoć świeżutki z fabryki. Zwiady spakowane, większość już ruszyła. Poza tym nic nowego.
Usłyszeli wysoki dźwięk syreny alarmowej. Kosa odstawił talerz.
– Nawet śniadania nie dadzą zjeść – rzucił, wstając od stołu.
Z głośników popłynął komunikat:
– Uwaga, wykryliśmy nieznany obiekt zmierzający w naszą stronę. Impakt za 3… 2… 1…
W transporter opancerzony, który właśnie wyjeżdżał z obozu, uderzyło coś wielkiego i ciężkiego. Dookoła pojazdu uniosła się chmura pyłu, a kilku obieżysferów ruszyło sprintem w jej kierunku.
Kosa, Vertis, Vincent, Kasor i kilku innych stali z obnażoną bronią, czekając, aż kurz opadnie.
Po chwili napięcia z chmury wyszedł ich stary znajomy.
– Patrzcie państwo… Mordekaiser wrócił na drugą rundę – rzucił Kosa z zawadiackim uśmieszkiem.
– Mhm, i jest większy – odpowiedział Vertis.
Komentarze
Prześlij komentarz