Witamy w Piekle. Rozdział 13 - Reguły slumsów

 
Stacja kosmiczna Arenis była chlubą galaktycznego Imperium Centuru. Ogromna, wielomilionowa metropolia zawieszona gdzieś w przestrzeni kosmicznej wymiaru Galhadi. Setki lat świetlnych od jakiejkolwiek planety była głównym szlakiem przerzutowym dla wszelkiego rodzaju dóbr. Obowiązkowy przystanek każdego, szanującego się kupca.


Arenis było miejscem pełnym sprzeczności. Bogate centra handlowe, wysokie apartamentowce, luksusowe środki transportu. Bogactwo i siła polityczna, której niejeden zazdrościł.
Z drugiej zaś strony brudne, pełne gnijących resztek, szczurów i karaluchów slumsy.
Trafiał tutaj każdy, kto nie pasował do wystawnego życia, które panowało na stacji. Żebracy, ćpuni, złodzieje, szulerzy i zwykli ludzie, zniszczeni przez wyzysk stacji.
No i ci, którym zabrakło na bilet powrotny. O nich też trzeba pamiętać.

Mrok ślepej uliczki slumsów na obrzeżach stacji rozświetliła błękitna łuna otwierającego się portalu.
Wyszli z portalu ramię w ramię. Entiri na wszelki wypadek trzymał dłoń na kaburze. Wypuścił dym z ust.

– Zazwyczaj nie palisz przy przechodzeniu przez port…

Huk wystrzału przerwał jej w pół słowa. Reakcje były natychmiastowe. Velira wyciągnęła pistolet z kabury, Kosa zdjął z pleców karabinek. Sprawdzili magazynki, przywierając do ścian alejki.

Kolejne wystrzały, wykrzykiwane obelgi i jęki rannych.
Ruszyli do przodu. Każde lekko przygarbione, na zgiętych nogach. Entiri przy prawej ścianie, Velira przy lewej.
Podeszli do końca alejki. Entiri wyjrzał za lewy róg, Velira zaś za prawy.

Sytuacja na ulicy była nieciekawa. Na poboczach wzdłuż ulicy stały rzędy starych, zakurzonych samochodów, które były używane przez ludzi jako osłony.

Gangsterzy — jedni z czerwonymi opaskami z czarnym kluczem hydraulicznym, drudzy z zielonymi opaskami z kruczą głową — strzelali do siebie intensywnie, a po ich obszarpanych wyglądach można było spokojnie założyć, że broń to najcenniejsza rzecz, jaką mają.

Któryś z zielonych zauważył Kosę w zaułku i posłał w jego kierunku kulkę.
Pocisk świsnął Entiriemu za uchem. Wycofał się i spojrzał na Velirę.

– No ale do mnie to się nie strzela. – rzucił Kosa, wyciągając granat dymny.
– Upewnijmy się, że będzie kogo przesłuchiwać. – odparła Velira z drapieżnym uśmiechem.

Kosa odbezpieczył granat i rzucił go na środek ulicy, która po chwili zaczęła się wypełniać kłębami białego dymu.
Odczekali chwilę, po czym ruszyli w dym. Rozdzielili się — Velira pobiegła na prawo, Kosa na lewo.

Velira została przeszkolona w walce w dymie podczas pracy dla sił specjalnych.
U Entiriego była to kwestia praktyki.

Zobaczył ruch w białym morzu. Na stacji kosmicznej nie ma wiatru, więc jedyne, co mogło spowodować zawirowania w dymie, to żywa istota.
Rzucił się do przodu, uderzył kolbą karabinu. Gangster nawet nie jęknął, kiedy został znokautowany uderzeniem w tył głowy. Rozległ się tylko dźwięk upadającego ciała.

Seria wystrzałów przeszyła powietrze. Oponenci strzelali na słuch, więc celność była mierna. Entiri przeskoczył za samochód i ruszył wzdłuż niego w stronę dźwięku broni.

Byli tam. Jakby wiedzeni instynktem zebrali się za jednym samochodem, celując w dym. Kosa doskonale ich słyszał, kiedy przestali strzelać.

Wypadł zza samochodu, puszczając serię. Odpowiedziała mu cisza. Podszedł bliżej — zobaczył cztery ciała.

Z tej strony to wszyscy. Zwiążę tego pierwszego, powinien jeszcze żyć.

***

Po drugiej stronie ulicy Velira nie próżnowała. Biegła lekko pochylona wzdłuż rzędu samochodów z pistoletem w lewej dłoni i nożem do rzucania w prawej.

Dźwięk wystrzałów doszedł od tyłu, a po chwili zawtórowały mu strzały z przodu.

Znaczy, że Staruś już zaczął. Nie mogę być gorsza.

Dźwięk poprowadził ją przez dym. Wyskoczyła zza samochodu. Rzut nożem, po czym strzał tuż obok. Usłyszała jęki rannych i upadające ciała.

Jeszcze czterech.

Wskoczyła na maskę samochodu, a kule świsnęły tuż obok. Wyraźnie widziała przez dym błyski wystrzałów. Przełożyła pistolet do prawej ręki, wycelowała z pamięci i oddała cztery kolejne strzały. Każdemu towarzyszył jęk lub upadające ciało.

– Dobra, skończyłam! – krzyknęła głośno, chowając pistolet do kabury.

Entiri usłyszał. Użył magii wiatru, aby wprawić powietrze w ruch. Po chwili dym kompletnie się rozwiał, odsłaniając brudną, zaśmieconą ulicę, zakurzone samochody i neonowe oświetlenie, od którego bolały oczy.

Po szybkich oględzinach okazało się, że przeżył tylko jeden z gangsterów. Ten, który oberwał kolbą.

– Co jest? Są strasznie miękcy… Wystarczy byle postrzał w brzuch, żeby ich wykończyć. Liczyłam na coś cięższego. – rzuciła niezadowolona Velira.
– Nic dziwnego. Każdy z nich jest raczej schorowany i niedożywiony. Dodatkowo widzę ślady modyfikacji cybernetycznych. Są tak koślawe, że załatwiły ich ich własne układy odpornościowe. My ich tylko dobiliśmy. – odparł Kosa, przyglądając się jednemu trupowi z protezą prawej ręki.
– A ten żywy?
– Wygląda o wiele lepiej. Stawiam, że to jakiś gangster wyższego szczebla. Ciekawe, co tu robił.

Po związaniu zbira Entiri przeniósł go do zaułka. Oparł go o ścianę i użył soli trzeźwiących. Efekt był niezły, bo gangster od razu szarpnął związanymi rękami i rozglądał się panicznie dookoła.
Zupełnie jakby nie dowierzał, że wciąż żyje.

– Już tak nie wierzgaj. Nigdzie się nie ruszysz bez mojej zgody. – rzucił Entiri, siadając obok niego. – A teraz odpowiesz na kilka pytań.
– Nic ci nie powiem, skurwysynu! – odpowiedział wściekle gangster, dalej szarpiąc rękami i nogami.
– Powiesz, powiesz. No, w przeciwnym wypadku ona zacznie zadawać pytania, a tego byś nie chciał. – Entiri wskazał na opierającą się o ścianę Velirę.

Zbir spojrzał zdziwiony na Entiriego, jakby się przesłyszał.
– Ty tak poważnie? Jakaś niedorobiona, uliczna dziweczka ma mnie przestraszyć?

Atmosfera nagle stała się o wiele groźniejsza, a Kosa poczuł zimny dreszcz na karku. Wstał powoli, doskonale wiedząc, że nie zdoła już uratować tego biednego głupca.
Spojrzał w oczy Velirze i zobaczył w nich zimną, wykalkulowaną wściekłość. Nie mógł już nic zrobić.

– No nic… tylko nie przeciągaj tego zbyt długo… dobrze? – rzucił Kosa, wychodząc z zaułka.

Zerknął jeszcze przez ramię, żeby zobaczyć, jak Velira podchodzi do swojej ofiary, powoli kiwając głową. Przyspieszył kroku, wyszedł z zaułka i oparł się o ścianę obok.
Zapalił papierosa.

Velira reaguje na obelgi spokojnie, odgryzając się z uśmiechem. Natomiast Noctis nie bierze jeńców.

***

Po piętnastu minutach krzyków i błagań o litość Velira wyszła z zaułka, wycierając nóż z krwi. Entiri bez słowa wręczył jej papierosa.
Velira przyjęła go z wdzięcznością. Schowała nóż i puściła dymka.

– Po dźwiękach wnoszę, że poszło nieźle. – rzucił, zerkając do alejki.

Jedynym źródłem światła w alejce była naścienna reklama, która nie była jednak zbyt jasna. Pomimo półmroku Entiri dostrzegł świeże plamy krwi na ścianach oraz nieruchomą masę leżącą w kącie, która kiedyś była gangsterem.

– Dowiedziałam się, czego chciałam. Potem przestał być potrzebny. – odpowiedziała spokojnie, wracając do swobodniejszego tonu.
– Noctis w pełnej krasie, co? Jak się czujesz?
– Dobrze jest wrócić. Ale wolę się nie przyzwyczajać – odpowiedziała po chwili namysłu.

Stała w milczeniu, opierając się o ścianę i dopalając papierosa. Kiedy skończyła, rzuciła peta na ziemię i przydeptała butem.

– Straż stacji nie zapuszcza się tutaj od dwóch miesięcy, a centrum coraz rzadziej wysyła transporty z żywnością do zewnętrznego pierścienia. Do slumsów docierają ochłapy, które nie wystarczą nawet dla dwudziestu procent. – powiedziała pewnie.
– To wiele wyjaśnia. Kiedy straż zapuszczała się w te rejony, gangi służyły do równej dystrybucji żywności, utrzymania technicznego tych terenów oraz wykonywania najgorszych zajęć. Skoro nikt ich nie kontroluje, to zaczęli walczyć o władzę. – odpowiedział Entiri.
– Dowiedziałam się, gdzie jest główna siedziba tych kretynów. Przejdę się tam i przejmę władzę. Szybko i sprawnie. Kogo właściwie szukamy? – zapytała Velira, zmieniając magazynek w pistolecie.
– Trzy ksywki: Moduł, Kafar i Żmija. Moduł jest w porządku — jak powiesz mu, że jesteś ze mną, to rzuci wszystko, byle tylko ci pomóc. Pozostała dwójka to ostatnie kanalie, pewnie będą się migać. Ja spróbuję zebrać więcej informacji. – odparł Kosa.

Po tym każde z nich poszło w swoją stronę.

***

Po dość długim spacerze, podczas którego ktoś próbował go okraść dwa razy, Entiri dotarł do swojego celu.
Stał właśnie przed rozświetlonym czerwonymi neonami przybytkiem, wokół którego pełno było ludzi różnego sortu. Naciągacze, lichwiarze, handlarze, dilerzy, złodzieje czy po prostu zwykli klienci.
Jasno świecący szyld nad drzwiami głosił „U Anastazji”, zapisane fikuśnymi literami.
Z wnętrza dało się słyszeć głośną muzykę, a przy drzwiach stało dwóch dryblasów.

Entiri wyglądał na tutejszego i, co ważniejsze, bogatego — jak na slumsy. Dlatego też ochroniarze wpuścili go do środka bez problemu.
W środku przywitał go widok świateł stroboskopu i parkiet pełen ludzi, wśród których można było dostrzec półnagie kelnerki. Tłumy tłoczyły się szczególnie wokół platform, na których śmiało wyginały się striptizerki.

Był to nocny klub połączony z burdelem. Dziwki wiedzą wszystko o wszystkich i są skłonne dzielić się wiedzą. O ile oczywiście oferujesz wystarczająco dużo.
A przynajmniej tak uważał Entiri.

Przepychając się przez tłum, dotarł do baru i usiadł na jednym z krzeseł.
Praktycznie od razu pojawiła się przed nim barmanka.

– Co podać, złociutki? – rzuciła głosem, który wręcz ociekał słodyczą.
– Szukam madame Varnii. Zastałem ją może?
– Madam nie przyjmuje byle kogo, a i sądzę, że ktoś młodszy trafiłby w twoje gusta.

Entiri uśmiechnął się łagodnie i wyjął z kieszeni złotą monetę. Mały krążek czystego złota bez żadnego nabicia. Podsunął ją kelnerce.
Jej oczy natychmiast się rozszerzyły, kiedy panicznym ruchem ręki zabrała monetę ze stołu, prawie przewracając pobliską butelkę z tanią wódką.

– O-oczywiście… Już, natychmiast zawiadomię madame. Za chwilę się z panem spotka. – rzuciła panicznie, wybiegając na zaplecze.

Nie minęły dwie minuty, kiedy barmanka wróciła. Zachowywała się o wiele mniej flirciarsko i ukłoniła się delikatnie, zanim się odezwała.

– Madame czeka, zaprowadzę pana. – powiedziała o wiele bardziej profesjonalnym tonem.

Entiri wstał z siedziska i ruszył za nią. Pomimo ogromu ludzi w klubie miał pewność, że nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie czuł na sobie żadnego spojrzenia, a bywalcy byli zajęci innymi widokami.

Barmanka przeprowadziła go bez słowa przez drzwi na zaplecze i dalej wzdłuż długiego korytarza. Miejsce było bardzo dobrze wyciszone, bo Entiri ledwo słyszał muzykę z głównej sali.
Kolejne drzwi — tym razem wszedł sam. Dziewczyna ukłoniła się i została przy drzwiach.

Pomieszczenie, w którym się znalazł, było ładnie urządzone. Kanapa pod ścianą, stół bliżej środka, duże łoże z baldachimem. Dodatkowo fotele obite skórą, co w tych stronach było raczej rarytasem.
Ściany w czerwonawo-różowym kolorze obite czymś w rodzaju pianki akustycznej. Drzwi też były nią obite.

Całość sprawiała wrażenie sypialni, która niejedno widziała, a przyjemny półmrok doskonale sugerował przeznaczenie pokoju.

Na rogu stołu, z nogą założoną na nogę, siedziała kobieta. Fioletowe włosy, niebieskie oczy, szlachetne rysy twarzy i ani jednej zmarszczki. Wyglądała, jakby dopiero skończyła dwadzieścia lat, ale Entiri widział, że zbliżała się raczej do trzydziestki lub już ją przekroczyła. Nie zmieniało to jednak faktu, że madame Varnii była naprawdę piękną kobietą.
Prześwitujący, czarny szlafrok podkreślał brak pozostałych części garderoby.

Entiri zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy, nie gapiąc się jednocześnie. Kiwnął głową na powitanie, po czym podszedł swobodnie do stołu i usiadł na krześle.
Kobieta wstała i zajęła miejsce naprzeciwko niego. Jej wyraz twarzy wyrażał rozczarowanie. Sprawnymi ruchami rozlała whisky do dwóch misternie zdobionych szklanek.

– Kiedy usłyszałam, że ktoś płaci złotem, miałam nadzieję na trochę zabawy i niezły zarobek. W sumie mogłam się domyślić, że to będziesz ty. Czego potrzebujesz? – odezwała się swobodnie.
– Co tak oschle? Na mnie też możesz sporo zarobić, wiesz?
– Mniej niż na wyciskaniu jakiegoś bogacza. Dodatkowo moja wewnętrzna nimfomanka jest skrajnie niezadowolona, bo przecież nie sypiasz z informatorami.
– Nie, zdarza mi się. Po prostu nie jesteś w moim typie. Zresztą już o tym rozmawialiśmy.
– Czyli przez te sześć lat nic się nie zmieniło.
– Mhm, czyli tyle czasu minęło od moich ostatnich odwiedzin. Dzięki za cynk.

Grymas niezadowolenia przemknął przez jej twarz. Właśnie dostarczyła mu informację, której nie miał. I to za darmo.

– Oj, już się tak nie denerwuj. Dobrze wiesz, że zawsze się odpłacałem. – powiedział, wyciągając z kieszeni mieszek, który następnie rzucił na stół.

Varnii otworzyła woreczek i wysypała zawartość na blat. Zabrzęczały złote krążki bez nabić. Szybko je przeliczyła.

– Dziesięć… Już jedna taka moneta może cię ustawić do końca życia, ale dziesięć? Czego potrzebujesz? – odezwała się z lekkim niedowierzaniem.
– Moduł, Kafar i Żmija. – odparł krótko.
– Odnośnie Moduła, to jest to dość gorący temat w ostatnich dniach. Założył nowy gang, który kontroluje mały obszar, o tutaj. – Na stole pojawiła się mapa stacji z zaznaczonym obszarem na obrzeżu.
– Gangster, co? Czyli jednak nie jest taki milutki, jak myślałem…
– Właśnie nie. To jedyna grupa, która zdecydowała się pomagać ludziom w slumsach.
– Pewnie nie będzie się łatwo tam dostać, co?
– Kolej, metro, wszelki transport miejski został albo odcięty, albo rozkradziony. Stojących na ulicach samochodów nie ma jak zasilić. Jedynymi, którzy mają jakiś lepszy środek transportu od roweru, są gangsterzy.

Madame pogrzebała chwilę w ustawieniach mapy i kilka kolejnych obszarów slumsów rozświetliło się kolorami.

– Chociaż tobie to pewnie nie przeszkadza, masz portale i tak dalej. – rzuciła z nutką zazdrości w głosie.
– Mówiłem ci, że jeśli chcesz zostać obieżysferem, to wystarczy jedno słowo.
– Trzy lata temu odpowiedziałabym ci „pierdol się”, teraz coraz mocniej rozważam tę ofertę.
– Dobra, co z pozostałą dwójką?
– To już cięższa sprawa, bo wynieśli się ze slumsów. Ktoś z góry za nich poręczył.

Entiri zaklął szpetnie pod nosem.

– Masz jakiś kontakt, z którego mógłbym skorzystać?
– Hmm… w centrum stacji jest pewna agencja towarzyska. Tak się złożyło, że jakiś rok temu była u mnie właścicielka i moja dobra znajoma Sophie. Wzięła ode mnie kilka dziewczyn, które się nadawały. Zawiadomię ją.
– Ile mam ci dopłacić?
– Mnie nic, te monety wystarczą. Jej będziesz płacić za informacje.
– Wielkie dzięki. Wiesz, do kogo dzwonić, jak będziesz miała kłopoty? – powiedział Entiri, wstając od stolika.
– Tak, dalej mam ten telefon, który mi dałeś… Na pewno nie chcesz się trochę zabawić? – spojrzała na niego zalotnie.
– Musiałem ostatnio walczyć z pierdoloną, żywą zbroją, więc wybacz, ale fizycznie nie jestem w stanie dowieźć. – odpowiedział, wychodząc z pokoju.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 8

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 4

Przygody Entiriego: Echo Erutil. Rozdział 3